[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ufna, że nawet jej do głowy nie przyszło, by on mógł okazać się człowiekiem
niegodnym jej zaufania. Ale czy on sam mógł sobie zaufać?
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - spytał.
- Czyżby szlak był zamknięty nocą? - Zawahała się. - Myślisz, że tam może
być niebezpiecznie? - zaniepokoiła się.
Tak, dla niego z pewnością... Ale ona? Czuł, że pragnie jej teraz każdym
nerwem swego ciała. Czy czuła to samo?
W tej chwili nie był w stanie tego rozstrzygnąć. Przecież prawie w ogóle go
nie znała... Dlaczego zachowywała się tak ufnie? A może to tylko jej sposób na
facetów. Czy wiedziała, jakie wywiera na nim wrażenie? Czy zdawała sobie
sprawę z siły swej urody?
Nagle zrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego. Odwróciła się do barmana i
przywołała go do siebie.
- Czy ścieżka do wodospadu jest bezpieczna o tej porze? - zapytała.
R
L
T
Barman spojrzał na nią z uśmiechem, przeniósł wzrok na Philipa, po czym
zarekomendował wodospad jako miejsce szczególnie warte odwiedzenia nocą.
Zwietnie, teraz już nie ma odwrotu, pomyślał Philip. Tak bardzo pragnął pójść
tam z nią. Pozostawała jednak jeszcze kwestia rzeczywistego bezpieczeństwa.
Nie bał się o siebie. Ale czy nie narażał jej? Musiał to natychmiast rozstrzygnąć.
Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby coś jej się stało...
- Czy nie ma tam nieoświetlonych miejsc, z których moglibyśmy spaść do
morza? - zapytał. Tak naprawdę chciał się dowiedzieć, czy nie ma tam miejsc, w
których mogliby się ukrywać rebelianci. - Czy droga jest dobrze oznaczona?
Kelner uspokoił go, wyjaśniając, że teren jest dobrze oznaczony, oświetlony i
całkowicie bezpieczny. Dziewczyna patrzyła rozszerzonymi ze zdziwienia ocza-
mi.
Znów gadam jak belfer, pomyślał z rezygnacją. Pewnie wezmie mnie za
sztywniaka.
Poczuł bunt. Być może popełnia największą nieodpowiedzialność w życiu,
ale nie mógł już dłużej żyć w ten sposób. Przecież powiedziała, że nie przyje-
chała na wyspę, by poczuć się miło i bezpiecznie.
Zapragnął zapomnieć, że jest odpowiedzialnym, poruszającym się wyłącznie
w granicach prawa negocjatorem. Tej jednej nocy chciał być tylko mężczyzną.
- A zatem postanowione - zdecydował. - Zcieżka jest bezpieczna jak Times
Square. Kolację zabierzemy ze sobą.
Okazało się, że Sariel może dostarczyć jedzenie do groty.
R
L
T
Zcieżka była oświetlona, jak obiecał barman. W miejscach wyjątkowo stro-
mych zbudowano kamienne schodki. Nawet najbardziej zajęta sobą zakochana
para nie mogła zgubić drogi.
- Sariel miał rację - powiedział Philip.
- Naprawdę nigdy tu nie byłeś? - spytała ze zdziwieniem Kit.
- Nie miałem czasu, bardzo dużo pracuję - przyznał. Wziął głęboki oddech. -
Jestem jednym z tych facetów w średnim wieku, którzy połykają posiłek z pla-
żowego grilla i spieszą z powrotem do swoich komputerów.
- Nie jesteś w średnim wieku. - Zatrzymała się i spojrzała na niego. Gwiazdy
ułożyły się w koronę nad jej głową.
- Ależ tak - odpowiedział. - Czasem nawet wydaje mi się, że jestem stary ni-
czym Matuzalem. Nienawiść postarza człowieka - dodał z goryczą. Zatrzymał się
zszokowany własną szczerością.
- Nienawiść? - powtórzyła. - A kogo nienawidzisz?
- Ja? Nikogo.
- To w takim razie, kto ciebie nienawidzi?
Na to pytanie nie chciał odpowiadać.
- Spójrz, jaki piękny księżyc, wydaje się, że jest bliżej ziemi niż w innych
częściach świata - powiedział, by zmienić temat.
W milczeniu patrzyli chwilę na zachmurzone niebo.
- To czarownice latają po niebie - powiedział cicho. - Tak mówiła moja nia-
nia o różnokształtnych chmurach.
R
L
T
Poszli dalej. Pięli się pod górę w milczeniu. W końcu Kit przerwała ciszę.
- Miałeś nianię? - spytała.
- Niejedną - odparł i pomyślał o wszystkich kobietach, które przewinęły się
przez jego dom. O tych starszych, surowych, i o młodych, niepewnych siebie. O
tych, które uczyły go rysunku i o tych, które bawiły się z nim w berka, biegając
po wielkich, pustych pokojach w Ashbarrow. Dziewczyna spojrzała na niego
dziwnie, wyczuł jakiś dystans. - Czy znajdujesz coś niewłaściwego w tym fak-
cie?
- Nie - odparła.
- Moi rodzice spędzali dużo czasu poza domem. Ojciec był dyplomatą, jezdził
po świecie, a matka razem z nim. Nic dziwnego, że chciała, bym podczas ich
nieobecności miał dobrą opiekę.
- Dyplomata... - powtórzyła. - Musiałeś być bardzo samotny - powiedziała
niespodziewanie.
- Nianie bardzo się starały - odparł, nie odpowiadając wprost na jej pytanie. -
Czyżbyś ty miała nianię-potwora?
- Nie, nie miałam niani-potwora, ani żadnej innej - wyjaśniła. Przystanęła. -
Nie miałam również dyplomaty w rodzinie. Ojca prawie nie znałam, a moja
matka całe życie ciężko pracowała. Mieszkałyśmy w slumsach i mieszkałybyśmy
w nich nadal, gdyby moja siostra nie okazała się geniuszem finansowym. Pózniej
wyszła za mąż za arystokratę, chociaż pozycję i pieniądze zdobyła przed ślubem.
- Kit dumnie uniosła głowę. - Nigdy przy tym nie zapomniała, że pochodzimy z
prostej rodziny. Podobnie jak ja, nigdy nie uważała się za kogoś ważnego.
Był wstrząśnięty. Nie tym, co powiedziała, ale jak to powiedziała.
R
L
T
- Nikt nie jest nieważny - odparł zdecydowanie.
- I powtórzyłbyś to, gdyby, na przykład, ktoś z twojej rodziny ożenił się ze
mną? - spytała poważnie.
- Gdyby ktoś z mojej rodziny ożenił sie z tobą, prawdopodobnie bym go
otruł!
Nie spodziewał się tego, co zrobi, i ona również się tego nie spodziewała.
Tym razem pokusa była zbyt wielka, nie potrafił się jej oprzeć. Objął ją i poca-
łował.
- A teraz pokaż mi grotę - powiedział po chwili łagodnie.
R
L
T
ROZDZIAA CZWARTY
- Zcieżka jest bardziej stroma, niż się wydaje za dnia - stwierdziła Kit. - Ale
poznaję to drzewo, jesteśmy już niedaleko.
Trzymał ją za rękę. To było cudowne. Choć nie mogła jeszcze do końca
uwierzyć, że coś takiego przydarzyło się właśnie jej, czuła się jak bohaterka ro-
mantycznej powieści. Tropiki, noc, księżyc, przystojny mężczyzna i... ona.
Trzymam ją za rękę, by pomóc jej wspinać się stromą ścieżką, powtarzał so-
bie w duchu Philip. Księżyc, pachnące wokół kwiaty i tropikalna noc nic tu nie
mają do rzeczy.
- Do tej pory nie powiedziałeś mi, jak ci na imię - zauważyła.
- To prawda - przyznał.
Kit zatrzymała się, co dało jej okazję, by wysunąć dłoń z jego ręki. Zrobiła to
z żalem.
- I co, nadal nie masz zamiaru tego zrobić? spytała z lekkim zdziwieniem.
Mężczyzna zawahał się. Spojrzał na nią z niepokojem.
- Nazywam się Philip Hardesty - odparł.
- Podejrzewam, że twoje nazwisko powinno mi coś mówić. - Spojrzała na
niego z uwagą.
- Nie.
R
L
T
- Jesteś sławny, prawda? - drążyła. - Co robisz, zdobywasz najwyższe
szczyty? Jesteś naukowcem? - starała się zgadnąć.
- Nie, skąd ci to przyszło do głowy? - roześmiał się.
- Bo takie rzeczy robi mój szwagier - odparła. Poza tym, powiedział mi, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]