[ Pobierz całość w formacie PDF ]
walkę na pole przeciwnika. Jeden ruch topora pozostawił banitę na podłodze z odciętym
ramieniem... straszliwy cios do tyłu roztrzaskał innemu czaszkę. Miecz nie mógł przebić jego
napierśnika... inaczej byłby już trupem. Podstawowym zadaniem było teraz chronienie
odkrytej głowy i przestrzeni pomiędzy napierśnikiem, a naplecznikiem. Valusyjska zbroja nie
zabezpieczała tego miejsca a on nie miał czasu na założenie całości zbroi. Już krwawił z ran
na policzku, ramionach i nogach. Był jednak tak szybkim i śmiercionośnym wojownikiem, że
pomimo tak wielkiej przewagi po ich stronie, zabójcy nie mogli go zabić. Co więcej, sama ich
liczba, przeszkadzała w walce.
Przez chwilę tłoczyli się dziko wokół niego. Ciosy spadały jak deszcz, potem cofnęli
się i otoczyli go zadając sztychy, i parując jego uderzenia. Kilka ciał dawało wyrazne
świadectwo nieskuteczności ich pierwszego planu.
- Wojownicy! - krzyknął z błyskiem w oczach Ridondo. Zrzucił swój kapelusz ze
spuszczonym brzegiem. - Czy obawiacie się walki? Czyż despota ma żyć? Na niego!
Ruszył do przodu, tnąc nieumiejętnie. Kuli rozpoznając go uchylił się jego ostrzu z
determinacją zdychającego wilka. Nawet i w tej ekstremalnej sytuacji, cyniczna filozofia nie
opuściła Ardyona.
- Wszystko wydaje się być stracone, szczególnie honor - mamrotał. - Jednakże król
umiera stojąc i... - jaka jeszcze myśl miała przemknąć przez jego umysł, nikt nie wie,
ponieważ ruszył na Kulla, który właśnie prawie na oślep ocierał krew z twarzy prawym
ramieniem. Człowiek z gotowym do uderzenia mieczem może zaatakować szybciej, niż
zraniony i wytrącony z równowagi mężczyzna, który na dodatek używa ciężkiego, zrobionego
jakby z ołowiu topora.
W momencie, gdy Ardyon wyprowadzał swój cios, Seno val Dor pojawił się w
drzwiach i rzucił coś, co zaświszczało, zaśpiewało i skończyło swój lot w gardle banity. Zabój
ca zachwiał się, upuścił miecz i opadł na podłogę u stóp Kulla, zalewając ją krwią z przeciętej
tętnicy. Stanowił nieme świadectwo perfekcyjnego opanowania przez Seno umiejętności
rzucania nożem. Król w oszołomieniu spojrzał na trupa. Ardyon oddał jego spojrzenie
martwymi, szeroko rozwartymi oczami pełnymi kpiny, jakby ich właściciel wiedział jak
nieważni są królowie, banici, spiski i walka.
Potem Seno wspomógł króla. Pokój wypełnił się zbrojnymi ubranymi w barwy
wielkiej rodziny val Dor. Kuli zorientował się, że piękna niewolnica trzyma jego ramię.
- Kullu, Kullu, czy jesteś martwy? - twarz Seno była bardzo blada.
- Jeszcze nie - odpowiedział król ochrypłym głosem. - Opatrz mi ranę na lewym boku.
Jeśli umrę, to tylko od niej. Jest głęboka... Ridondo zapisał w niej pieśń śmierci dla mnie... ale
pozostałe nie są śmiertelne. Na razie napchaj tam czegoś. Mam coś do zrobienia.
Posłuchali w milczeniu. Podczas gdy upływ krwi zmniejszał się, Kuli, mimo że bardzo
blady, poczuł niewielki dopływ sił. Pałac był już w pełni obudzony. Damy dworu, lordowie,
zbrojni, radni biegali po budynku. Czerwoni Zabójcy zebrali się. Byli w dzikim szale, gotowi
na wszystko. Zdenerwowani, bo ktoś inny pomógł królowi. Nie było wśród nich tylko
dowódcy warty, który wymknął się i uciekł w ciemność. Mimo że był usilnie poszukiwany,
nie został nigdy odnaleziony.
Kuli wciąż stał chwiejnie na nogach. W jednej ręce trzymał okrwawiony topór, drugą
podtrzymywał się na ramieniu Seno. Odnalazł wzrokiem Tu, który nerwowo poruszał dłońmi,
i rozkazał mu:
- Przynieś mi tablicę, na której wypisane są prawa dotyczące niewolników.
- Ale królu...
- Rób jak każę! - krzyknął Kuli podnosząc topór i Tu pospieszył wykonać rozkaz.
Podczas gdy czekał, damy dworu zajęły się nim. Zaczęły bandażować ranę i
próbowały grzecznie, choć uparcie rozgiąć żelazne palce, którymi zaciskał rękojeść
okrwawionego topora. Jednocześnie Kuli słuchał bez tchu relacji Seno.
-Ala słyszała, jak Kaanuub i Ducal on spiskują... ukryła się w małym zakątku, aby
płakać nad swoimi... naszymi kłopotami. Po drodze natrafiła na Kaanuuba, który jechał do
swej podmiejskiej siedziby. Drżał ze strachu na myśl, że ich plany mogą nie zadziałać. Zmusił
Ducalona, aby jeszcze raz przedyskutowali cały spisek, by mógł stwierdzić, czy nie ma w nim
luk.
-Nie wychodził aż do póznego wieczora i dopiero wtedy Ale zdołała jakoś wykraść się
i przyjść do mnie. Ale pomiędzy domem Ducalona, a siedzibą rodu val Dor jest długa droga.
Długa droga, jak dla drobnej dziewczyny. Wyruszyliśmy natychmiast, kiedy tylko zebrałem
ludzi, a i tak mało brakowało, abyśmy przybyli za pózno.
Kuli ścisnął jego ramię.
- Nie zapomnę o tym.
Wszedł Tu i ostrożnie położył trzymaną w rękach tablicę. Kuli odsunął na bok
wszystkich, którzy znajdowali się koło niego, i stanął sam.
- Słuchajcie, ludu Yalusji - zaczął. Stał jedynie dzięki swej zwierzęcej witalności. -
Stoję tu... jako król. Zostałem ranny tak, że prawie umarłem. Ale przeżyłem.
- Słuchajcie! Mam dosyć tego. Jestem królem, nie niewolnikiem! Jestem otoczony
prawami, prawami, prawami! Nie mogę karać złoczyńców, ani nagradzać przyjaciół z
powodu praw... zwyczajów... tradycji! Na Yalkę. Zostanę prawdziwym królem, a nie tylko
władcą z nazwy!
- Tu stoi dwoje ludzi, którzy dzisiaj uratowali mi życie. W tej chwili daję im prawo do
pobrania się, tak jak tego pragną.
Seno i Ala wpadli sobie w ramiona płacząc z radości. - Ale prawo! - krzyknął Tu.
- Ja jestem prawem! - ryknął Kuli i uderzył toporem, który spadł na tablicę i rozbił ją
na setki kawałków. Ludzie zacisnęli w przerażeniu ręce bojąc się, że niebo spadnie na ziemię.
Kuli zdołał utrzymać równowagę. Spojrzał wokół płomiennymi oczami. Pokój
wirował.
- Ja jestem królem, państwem, prawem! - ryknął i chwycił leżące obok,
przypominające różdżkę berło. Złamał je na pół i odrzucił od siebie. - To powinno być moje
berło! - Czerwony topór uniósł się w górę, a skapująca z niego krew skropiła szlachciców.
Kuli chwycił smukłą koronę lewą ręką i oparł się plecami o ścianę. Jedynie dzięki temu zdołał
utrzymać się na nogach, choć w jego ramionach wciąż drzemała siła lwa.
- Jestem albo królem albo zwłokami! - ryczał. Jego muskuły drżały, a oczy rzucały
gniewne błyski. - Jeśli nie podoba wam się moje panowanie... to chodzcie i wezcie koronę!
W wyciągniętej lewej ręce trzymał koronę, a w prawej, tuż nad nią, potężny topór.
-To są rządy topora! Dzięki niemu rządzę! To jest moje berło! Starałem się i
zmiękłem, aby zostać królem-lalką, którym chcieliście abym był... abym rządził na wasz
sposób. Teraz będę rządził tak, jak chcę. Jeśli nie macie ochoty walczyć, musicie słuchać.
Prawa, które są dobre, zostaną. Prawa, których czas się skończył, roztrzaskam, tak jak to
przed chwilą. Ja jestem królem!
Blady szlachcic i przestraszona kobieta powoli klęknęli, ukłonili się w strachu i czci
przed okrwawionym, przewyższającym ich gigantem z płonącymi oczami.
- Ja jestem królem!
Uderzenie Gongu
Skądś w ciepłych, czerwonych ciemnościach dobiegło pulsowanie. Pulsujący,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]