[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pycha! - mruknął Hank, wgryzając się ze smakiem w bagietkę,
- Super! - westchnął Jupiter z buzią pełną sałatki.
Uśmiechnęli się do siebie konspiracyjnie.
Po lunchu Hank zaproponował Jupiterowi spacer.
- Dostaniesz klaustrofobii, jeśli się stąd nie ruszysz. Ja nie mogę usiedzieć tu
przez cały dzień, szczególnie w sobotę. W tym pokoju bez okna nawet nie widać, jaka
jest pogoda.
- Czuję się świetnie - zapewnił go Jupe, sprzątając po lunchu. Przecież jego
zadaniem było pilnowanie osiemnastu szpul wzorcowego nagrania Szalonej
Kalifornii .
- Chodz, chodz - Hank najwyrazniej potrzebował towarzystwa.
Przepuścił Jupitera przodem i zamknął drzwi na klucz.
- Czy zawsze studia zamyka się na klucz?
- Tak, chyba że ktoś w nich pracuje. Przestań się migać. Idziemy. Minęła
dopiero połowa czasu na przerwę.
Nie było wyjścia. Jupiter mógłby powiedzieć Hankowi, co jest prawdziwym
powodem ich obecności w Galactic Sound, ale nie był Jeszcze pewien, czy może mu
zaufać. Zrobił dobrą minę do złej gry i poszli na spacer dookoła budynku.
Po powrocie Jupiter skierował swe pierwsze kroki do regału z taśmami. Z
daleka wydawało mu się, że jest ich mniej. Musiał to sprawdzić.
Policzył. Szesnaście. Jeszcze raz!
- Hank! Brakuje dwóch szpul.
- Co? Niemożliwe - Rivers przeliczył taśmy. - Masz rację. Podszedł do kartoteki.
- Nikt nie zapisał, że je wynosi. Co tu jest grane?
- Jak ktoś mógł je wynieść, skoro drzwi były zamknięte na klucz?
- Klucze ma kilka osób pracujących na tym piętrze. Czasami, kiedy trzeba,
przenosimy się ze studia do studia. Nie rozumiem. Kto zapomniał zapisać, że bierze
taśmy?
- A może ktoś je ukradł? - zasugerował Jupiter.
- Niee, niemożliwe - Hank podrapał się po łysinie. - Nigdy dotąd nie mieliśmy
tu kradzieży. Ktoś na pewno je pożyczył. Pójdę popytać.
Jak tylko Hank wyszedł, Jupiter wyciągnął walkie-talkie.
- Bob! Pete!
- Tak? - Co się dzieje? - obaj zgłosili się natychmiast.
- Ktoś ukradł taśmę-matkę Szalonej Kalifornii . Spotykamy się na parkingu.
Głowę daję, że złodziej będzie chciał jak najprędzej ją stąd wywiezć.
Po trzydziestu sekundach byli na dole. Z parkingu nie ruszał żaden samochód.
Nigdzie też nie było widać czerwonego forda pinto, niebieskiego dodge a, żółtej hondy
civic ani białego datsuna.
Jak burza przebiegli na drugą stronę budynku.
- Tu jest! - wrzasnął Bob.
Kilka metrów dalej zobaczyli blondyna o wielkich stopach, który wsiadał
właśnie do nowiutkiej, zielonej corvetty. Słysząc okrzyk Boba, podniósł głowę i zamarł
na sekundę. Potem, nie czekając dłużej, zatrzasnął drzwiczki i ruszył z piskiem.
- Szybko! - powiedział Pete.
Pognali do chevroleta. W jednej chwili zostały po nich tylko czarne ślady opon
na asfalcie.
ROZDZIAA 14
CO KRYJ KARTOTEKI?
- Mamy go!
Chłopcy siedzieli na ogonie zielonej corvetty.
- Zapisuję numer rejestracyjny - Jupiter wyciągnął z kieszeni notatnik.
- Dobra! - Pete nie miał czasu na długie odpowiedzi.
- No to zaraz będziemy mieć jego nazwisko, adres i telefon - nie krył
podniecenia Bob.
Atmosfera w chevrolecie robiła się coraz bardziej gorąca. Mieli nareszcie
pierwszego poważnego podejrzanego!
Blondyn skręcił w dzielnicę starych fabryczek i magazynów. W sobotę nie było
tam prawie nikogo. Jezdnie były puste. Corvetta gwałtownie przyspieszyła i chłopcy
zostali z tyłu. Nie zrażony tym Pete wcisnął pedał gazu, chevrolet skoczył do przodu i
szybko nadrobił dystans. Jechali płynnie i pewnie. Wydawało się, że Pete i jego
samochód tworzą jeden spójny organizm.
Zcigali się po wyludnionych ulicach, przecinali puste parkingi i dziwaczne
zaułki, wzdłuż których stały wielkie, opuszczone budynki. Nagle blondyn skręcił w
prawo i zniknął. Pete bez zastanowienia zrobił to samo.
Przez wielką dziurę, która musiała kiedyś być bramą gigantycznego garażu,
wjechali w mroczną czeluść. Byli w zrujnowanym pomieszczeniu. Zmieci i pokruszone
fragmenty murów były wszędzie. I ani śladu corvetty.
- Psiakrew! Ale mamy pecha.
Musieli przystanąć. Hala rozdzielała się na trzy budynki, które rozciągały się na
prawo, na lewo i wprost przed nimi.
- I dokąd teraz? - zapytał Pete.
- Trzeba zgadywać - wzruszył ramionami Jupe.
- Dobra! - i Pete skręcił w lewo.
Jechali chwilę po pokruszonym szkle, w półmroku. Hala kończyła się wyjazdem
na wąską rampę prowadzącą na ulicę. Bob z trudem powstrzymał się przed
narzekaniem. Przecież od początku miał pewność, że należało skręcić w prawo, nie w
lewo.
- Wykiwał nas - jęknął Jupiter.
- Musi być teraz na drugim końcu miasta - wtórował mu Pete.
- Już go nie dogonimy. Wracajmy do Galactic - zaproponował Bob. - Może uda
się nam coś znalezć w dziale personalnym. Na pewno mają listę samochodów, które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]