[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sam smok.
Ale smok spał na stole, z półprzymkniętymi oczami. Wyglądał tak, jak na mieczu
Chuko Lianga. Chociaż tamten był srebrny, gdyż wyryto go na stalowym ostrzu, a ten w
kolorze cesarskim, żółty. Tak pewnie wyglądał na proporcu Syna Niebios.
Syn Niebios! To działo się na długo przed objęciem władzy w Chinach przez Cesarza.
Kim dotknął końcem palca żółtego smoka. Kawałki dopasowały się tak mocno, że trudno
było zobaczyć lub wyczuć linie podziału. Cała układanka została ułożona.
Smoki. Obejrzał srebrnego, zwijającego się na górze, dziwnego niebieskiego na dole,
czerwonego i żółtego po bokach. Czy oni Sig, Ras, Artie - również spotkali smoki?
Ale Shui Mien Lung absorbował go najdłużej. Kim znów czuł lęk, który przeszywał
go do szpiku kości, gdy jechał z Ma Su i Weng Pingiem, a potem wracał z mapą i raportem.
Znów przeżył strach, który wysuszył jego usta, pokrył zimnym potem dłonie, trzymające
rękojeść miecza, gdy stał obok ministra i patrzył, jak Ssuma i jego oficerowie podjeżdżają do
murów.
Nie usprawiedliwiać się, wziąć na siebie winę za błędy wyboru i działania. Tego
nauczył się od Chuko Lianga. Całe zdania, wypowiadane przez ministra, wracały do niego
słowo po słowie.
Co robił Kim przez te dni, odkąd się tu sprowadził i poszedł do nowej szkoły? Gdy
czuł się zagubiony i samotny, winił szkołę za to, że jest za duża, pełna obcych; rodziców za
to, że się przeprowadzili - wszystkich, tylko nie siebie samego. Nikt nie zamierzał za nim
biegać, błagać go, Kima Stevensa, żeby został jego przyjacielem. Mógł dalej żyć w błędzie,
wierząc, że ma rację, jak Ma Su - lub mógł wstąpić na ścieżkę Drzemiącego Smoka.
Chuko wykorzystał swą mądrość i z klęski uczynił tryumf. Były dwa różne spojrzenia
na przyszłość: postawa Chuko i postawa Ma Su. Teraz wiedział, którą wypróbuje. Nagle na
chwilę znów stał się Mu Tim. Złożył ręce w sposób, który wydawał mu się odpowiedni i z
szacunkiem skłonił głowę w kierunku żółtego smoka.
- Tysiąckrotne, tysiąckrotne dzięki, o Wielki i Szlachetny, - powiedział w języku
chińskim, którego od dawna nie używał. - To, że łaskawie ukazałeś temu nędznikowi
właściwą drogę, jest wielkim zaszczytem. Niech ten odtąd nią podąża. Po raz drugi skłonił się
smokowi, jak zrobiłby Mu Ti.
Potem wziął torbę z książkami i wyszedł z mrocznego pokoju. Jak długo trwał ten
sen? Godzinę? Dwie? Mama będzie się martwić. Kim od pewnego czasu dostrzegał, że
przygląda mu się ze smutkiem w oczach. Ona i tata pytali go o szkołę, jak mu się podoba.
Parę razy mama zaproponowała, żeby zaprosił do domu szkolnych kolegów, on zaś
przyprowadzał Jamesa Fonga i Sama Lewisa. Nie wiedział, jak odpowiedzieć, nie dając jej do
zrozumienia, jak nie cierpi tego wszystkiego. Teraz, podobnie jak Chuko Liang, stawi czoło
strachowi. I chociaż nie będzie grał na lutni, ani śpiewał w twarz wrogowi, zrobi, co będzie
mógł.
Kim przebiegł przez ciemne pokoje, wspiął się na kuchenne okno i zamknął je za
sobą. Zatrzymał się na ganku. Układanka! Co się stanie z układanką? Jeśli ktoś przyjdzie
zabrać rzeczy z domu, wezmie i ją!
Nie chciał jednak wracać po nią sam. Sig, Ras i Artie - wszystkim należała się część.
Powinien najpierw z nimi porozmawiać, zapytać, co robić. Przypuśćmy, że zatrzyma się przy
domu Siga, może jeszcze tam są&
Kim spojrzał na zegarek, prezent urodzinowy sprzed dwóch miesięcy. Za dwadzieścia
piąta! Ależ on wysiadł z autobusu piętnaście po czwartej, więc był tu tylko pół godziny! We
śnie minęły dni, w prawdziwym czasie tylko pół godziny. Ale za dwadzieścia piąta to i tak
pózniej niż zwykle. A teraz, zwłaszcza teraz, nie chciał martwić mamy.
Zobaczy się z chłopcami pózniej. A może, pomyślał, może do nich zadzwonić i
zaprosić? Jeśli będą mogli przyjść, razem zdecydują o układance i może jutro po szkole pójdą
po nią do starego domu. Kim pobiegł ulicą z niezwykłą dla siebie prędkością, torba obijała
mu się o nogę, tak bardzo chciał wziąć słuchawkę i dzwonić. W pewnym sensie będzie to
pierwsza bitwa w prywatnej wojnie, pierwsza szansa udowodnienia, że może pójść za
przykładem Chuko Lianga.
Mama rozmawiała przez telefon, kiedy Kim wszedł do domu. Siedziała na skraju
kanapy, słuchając. Uśmiechnęła się i pomachała ręką, wskazując na kuchnię, gdzie, jak
wiedział, czekały na niego ciasteczka i mleko. Powiesił kurtkę i czapkę w szafie, a torbę
położył na dolnym stopniu schodów, zabierze ją do pokoju pózniej. Tym razem nie wziął
książki z biblioteki, żeby poczytać przy jedzeniu. To, o czym myślał, było o wiele bardziej
ekscytujące niż wszystko, co mógł przeczytać - tego był pewien.
Na tacy leżały dwa pierniczki, w kuchni unosił się ładny zapach. Przypomniał sobie o
sprzedaży wypieków w kościele. Mama pewnie obiecała, że przygotuje ich dużo. Widział
dwie przykryte foremki do ciast i parę dużych garnków przykrytych folią. Nikt nie piekł tak,
jak mama. Kim obgryzał pierniczek wkoło, żeby jeść dłużej.
- Cóż - mama stanęła w drzwiach kuchni. - Jak było w szkole, Kim?
- Dobrze. Proszę, czy mogę zaprosić paru chłopców po kolacji? Mieszkają blisko - Sig
na Ashford, a Ras i Artie też blisko&
- A nie masz czasem lekcji do odrobienia na jutro?
Pokiwał głową, bo w ustach miał pierniczek, więc nie mógł odpowiedzieć tak
grzecznie, jak powinien. Przełknął szybko.
- To ważne. I nie zajmie dużo czasu. - Zawahał się, wiedząc, że mama będzie się
zastanawiać, co to takiego ważnego i dlaczego jej tego nie opowiada.
Ale mama nie zadawała pytań, co było jedną z jej najlepszych cech.
- Jeśli ich rodzice się zgodzą, dobrze. Może na pół godziny. Ale w dni nauki&
- Tak - zgodził się. Nigdy przedtem nie prosił o zmianę zasad. Ale to było takie
ważne! Przypuśćmy, że już jutro przyjdą po rzeczy ze starego domu i zabiorą układankę!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]