[ Pobierz całość w formacie PDF ]
usnęła. Pozostało jedynie czuwanie.
Godzinę pózniej ktoś zapukał do drzwi. Lucy, która siedziała
przy łóżku Angie, trzymając ją za rękę, drgnęła zaskoczona. Jej
uśpiony umysł szybko powrócił do rzeczywistości. Przy
drzwiach stał majster, pan Henderson.
- Słyszałem, że starsza pani nie czuje się najlepiej?
- To prawda. Bardzo zle się czuje.
- Pomyślałem więc, że mógłbym wziąć moich chłopców na
Church Street, gdzie mamy kolejną robotę, i dać pani trochę
spokoju przez parę dni.
- Wspaniały pomysł. - Lucy zdobyła się na blady uśmiech. -
Ale nie zapomni pan o nas?
- Nigdy w życiu. Widzę, że te grube ryby ze wzgórza
wyprowadzają się.
- Tak?
Lucy wyszła na werandę. Meblowóz stał zaparkowany przed
drzwiami Proctora, a jacyś mężczyzni wynosili meble. Piękne
ukoronowanie wszystkiego, pomyślała. Najpierw ślub
odwołany, a teraz on znika. Jak ja do tego dopuściłam?
Ciekawe, co się stało z Maude?
- W takim razie już pójdę - powiedział Henderson.
- Dziękuję panu.
- Nie ma za co. O, zdaje się, że ta mała dziewczynka biegnie z
wizytą. - Wrócił do ciężarówki zaparkowanej przy krawężniku.
Mała dziewczynka biegnie? Rzeczywiście, Maude pędziła
ulicą na łeb na szyję, jak gdyby sam diabeł ją gonił.
- Och, Lucy! - Z płaczem rzuciła się w otwarte ramiona
Lucastry.
Azy płynęły strumieniami. Azy gniewu i frustracji.
RS
111
- On mówi, że nie będziesz moją mamą.
- Obawiam się, że nie, kochanie. Twój ojciec i ja nie
zgadzamy się w tak wielu sprawach, że postanowiliśmy nie brać
ślubu.
- Ale to nie z mojego powodu? Nie dlatego, że ja coś zle
zrobiłam?
- Nie, to nie ma nic do rzeczy. Wciąż cię kocham i wciąż
chciałabym, żebyś została moją córką. Ale to niemożliwe.
Obawiam się, że twój ojciec prędzej by mnie zamordował, niż
się ze mną ożenił.
- Ale ja chcę, żebyś była moją mamą. - Małe ramionka objęły
ją za szyję i przywarły jak pijawki. - Chcę, żebyś była...
Do oczu Lucy napłynęły łzy. Nie będę płakała, postanowiła.
A już przynajmniej z jego powodu.
- Musisz zrozumieć, Maude, że nie chodzi tu tylko o ciebie i o
mnie. Jest nas troje. Sądzę, że twój ojciec uważa mnie za zły
przykład, a w każdym razie myśli, że jestem... - urwała.
Cokolwiek by Jim Proctor o niej myślał, złodziejka i oszustka
to były czołowe określenia.
- Twój ojciec to dobry człowiek, Maude. Bardzo cię kocha i
zrobiłby wszystko, co w jego mocy, żebyś była szczęśliwa.
Bardzo mi przykro, że poślubienie mnie nie należy do tych
rzeczy. Obydwie musimy nauczyć się z tym żyć. Osusz teraz łzy
i leć z powrotem do domu. Naprawdę wolałabym, żeby twój
ojciec tu po ciebie nie przychodził. Bądz dzielną dziewczynką.
Któregoś dnia znów się spotkamy i będziemy się śmiać z tych
wspomnień. Biegnij już.
Maude zwolniła swój uścisk i cofnęła się o krok.
- Nie sądzę - łkało dziecko. - Nie mam ochoty być dzielną
dziewczynką i nigdy nie będę się śmiała, kiedy o tobie pomyślę,
a mój ojciec to tyran i ja...
Odwróciła się i pobiegła szukać pociechy u brzegu wiecznego
morza. Lucy przygryzła dolną wargę aż do krwi, a do oczu
przyłożyła małą chusteczkę znalezioną w kieszeni. Na wzgórzu
RS
112
dostrzegła Jima Proctora wychodzącego z domu. Szuka córki,
pomyślała. Nie mogę znieść jego widoku, nie chcę być tutaj,
jeśli zejdzie na dół.
Wbiegła więc do domu, wmawiając sobie, że Angie
potrzebuje opieki, co nie było prawdą.
RS
113
ROZDZIAA DZIEWITY
Lucy poruszyła się w fotelu, masując rękę i nadgarstek. Przez
całe popołudnie aż do nocy siedziała przy łóżku Angie. W
połowie dnia starsza pani ożywiła się, paplając o swojej
młodości. Opowiadała tak, jak gdyby Lucy brała udział w tych
wydarzeniach, choć większość z nich miała miejsce, zanim
dziewczyna się urodziła.
- Pamiętasz Memphis, Lucy? Kiedy to było? Tuż przed
Wielką Wojną w 1917, prawda? Obie miałyśmy po
siedemnaście lat i dziadek zabrał nas na festiwal jazzowy. To
było coś! I Piotr tam był.
- Tak, pamiętam - odparła Lucy. - Piotr?
- Ach, ten Piotr. Złoty chłopak! A przystojny jak nie wiem co.
Interesowaliśmy się sobą. - Nastąpiła długa cisza, jak gdyby
starsza pani przypominała sobie szczegóły.
- I co z Piotrem, Angie?
- Piotr? A, Piotr. Pamiętasz, pojechał do Francji w 1918. Był
pod Chateau-Thierry i w Aragonii. Pamiętasz, pojechaliśmy
pózniej, po wojnie do Francji, ja i tata, żeby to zobaczyć. Piotr
wciąż tam jest, w Chateau-Thierry.
- Nigdy nie wrócił?
- Czeka tam na mnie.
- Jak to miło, Angie.
- Tak, miło.
Lucy pomyślała o tym, jak często Angie używała tego słowa.
Byłoby miło" - jej ulubiony zwrot.
A teraz, sięgając do niewyraznych, zniekształconych
wspomnień sprzed ponad siedemdziesięciu łat, wyciągnęła z
nich Piotra, który byłby miły, ale poszedł na wojnę i leżał gdzieś
w sercu Francji. Nie spełniony romans? Spojrzała na kruchą
postać leżącą na łóżku. Angie Moore uśmiechała się. Widocznie
było to słodkie wspomnienie. Jej twarz przypominała bladością
pergamin, wargi siniały, a oddech stawał się coraz płytszy.
RS
114
Trzeba coś zrobić! W mgnieniu oka puściła pomarszczoną
dłoń i rzuciła się do telefonu.
- Już jadą, proszę się trzymać! - powiedziała telefonistka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]