[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jo badała jego tętno. Podniosła na Ripa wzrok
i bezgłośnie powiedziała:
Silne i miarowe.
Sytuacja zatem była lepsza, niż myśleli.
Rip dostrzegł w jej oczach nieme pytanie. Nie
mógł na nie odpowiedzieć. Nie tu i nie teraz. Potem
zrobi wszystko, by znalezć się z nią sam na sam.
Zatkało mnie, jak upadłem wysapał staruszek.
I chyba naciÄ…gnÄ…Å‚em sobie ramiÄ™.
Jo i Rip wymienili spojrzenia. GÅ‚os ma coraz sil-
niejszy, nie jest blady i nie krzywi się z bólu, jaki
nieodmiennie towarzyszy atakowi serca. Mimo to nie
można mieć pewności, że nic mu nie zagraża. Trzęsą
mu się ręce.
Potknął się o krawężnik wyjaśniła Jo.
Byłaś świadkiem wypadku?
Tak. Stałam tutaj z Niną. Panie Liddle, proszę
poruszać stopą. Widziałam, że się pan za nią trzyma.
WEEKEND W GÓRACH 141
Nie jest zwichnięta? Proponuję, żeby doktor Taylor
zawiózł pana do przychodni.
Z jej pomocÄ… staruszek stanÄ…Å‚ na nogi.
To tylko wstrzÄ…s. Ten pies...
Nina i Jeannie też już stały.
Można ją teraz zbadać? dopytywała się Nina,
obmacując swoją opiekunkę. Wiem, że to tylko
pies... Azy jak groch spływały jej po policzkach.
Jo, obejrzyj Jeannie, a ja pomogÄ™ panu Lid-
dle owi wsiąść do samochodu.
Jeszcze nie ruszajmy odezwał się staruszek,
gdy Rip zatrzasnął jego drzwi. Muszę zapalić.
Rip obszedł auto.
Powinienem mu zabronić, pomyślał, ale tylko
wzruszył ramionami. Uprzytomnił sobie przy okazji,
że sam nie pomyślał o papierosie, odkąd usłyszał pisk
opon, a właściwie nawet od poprzedniego wieczoru,
kiedy się zorientował, że Tara po raz kolejny gra na
jego emocjach. Poczuł się bardzo dumny z siebie,
chociaż chyba trochę przedwcześnie. Ma Jo dużo do
powiedzenia i przekaże jej to w sposób bardziej sta-
nowczy, niż gdyby powiedział jej to poprzedniego
wieczoru.
Zawieziemy jÄ… do weterynarza poinformowa-
ła go Jo, kiedy podszedł do Niny i psa. Nie ma
żadnych złamań, nie znalazłam krwi, a zrenice ma
normalne. I trzyma siÄ™ na nogach.
Macha ogonem! zawołała Nina. Och, Jean-
nie!
Może to tylko wstrząs, ale lepiej, żeby zbadał ją
fachowiec. Pójdę po samochód rzekła Jo.
My tu na ciebie poczekamy odparła Nina.
142 LILIAN DARCY
Jo, podwiozÄ™ ciÄ™.
Oddam prawo jazdy oświadczył pan Liddle.
Rip zauważył, że ręce drżą mu nadal. Od jutra
Mona będzie szoferem. Powiedzmy sobie szczerze:
papierosów nie rzucę, ale mogę przestać prowadzić.
Panie święty, mało nie zabiłem ukochanego psa tej
sympatycznej kobiety!
Ten pies jest nie tylko ukochany odezwał się
Rip i pokrótce opowiedział staruszkowi, jak ważna
jest dla Niny ta kudłata suka.
Gdybym ją przejechał... jęknął pan Liddle.
W przychodni Rip stwierdził u pacjenta zdecydo-
wanie za wysokie ciśnienie, nogę skręconą, a może
nawet złamaną w kostce oraz bolesność nad oboj-
czykiem. Mimo że objawy te nie wskazywały na
poważny problem kardiologiczny, uznał za wskazane
wezwać karetkę i na jedną dobę go hospitalizować.
Zanim karetka przyjechała, Jo zdążyła wrócić od
weterynarza, gdzie zostawiła Ninę z psem. Od razu
go dostrzegła, jak rozmawiał z Trudy i Merril. Bacz-
nie mu się przyjrzała, mając w pamięci spojrzenie,
jakim ją obrzucił, przyjechawszy na miejsce wypad-
ku i stwierdziwszy, że nie ona jest ofiarą.
Pan Grafton zabierze je do domu wyjaśniła.
Mówię wam, Jeannie robiła wszystko, niemal mó-
wiła ludzkim głosem, żeby przekonać Ninę, że nic jej
nie jest, a Nina powoli zaczyna w to wierzyć.
Uśmiechnęła się do Ripa.
Na schodkach pojawiły się dwie postacie. Nie wy-
glądały na ratowników, bo nie miały charakterysty-
cznych kurtek, a poza tym przed przychodnią nie stał
duży biały pojazd.
WEEKEND W GÓRACH 143
Na dodatek jedna z nich niosła niemowlę.
Shelley! ucieszył się Rip. Spodziewaliśmy
siÄ™ was dopiero jutro.
Zamierzaliśmy wystartować dzisiaj wieczorem,
ale Hayley ni stąd, ni zowąd o czwartej rano zrobiła
nam straszną awanturę, prawda, słoneczko? mówiła
Shelley.
Nie słyszałem, żebyś wtedy przemawiała do
niej tak słodko odezwał się Lloyd, podając dłoń
Ripowi. Dolatywały do mnie jakieś ,,małpy
i ,,czarownice dodał ze śmiechem.
Ale musisz przyznać, że przeszło mi bardzo
szybko broniła się Shelley. Więc uznaliśmy, że
od razu ruszymy w drogÄ™.
Mała Hayley wydała się Jo po prostu rozkoszna.
Była ubrana w różowy kombinezon i promiennie do
wszystkich się uśmiechała.
Mogę ją potrzymać? zapytała Jo.
Jasne odparła Shelley.
Tymczasem pod przychodnię zajechała karetka,
z której wysiadło dwóch ratowników z noszami prze-
znaczonymi dla pana Liddle a. Tuż za nimi do środka
weszła Tara.
Rip, mam dosyć tej zabawy syknęła. Nie
przyszedłeś do kafejki, a ja muszę z tobą porozma-
wiać! Wiesz dlaczego? Jo, powiedziałaś mu?
Nie. Obiecałam ci, że będę milczeć. Jo oddała
niemowlÄ™ Shelley.
Tara wykrzywiła wargi w grymasie niezadowo-
lenia.
Nie powiedziałaś?!
Jo szeroko otworzyła oczy. Chaotycznie rozsypane
144 LILIAN DARCY
elementy układanki nagle ułożyły się w sensowną
całość.
To dlatego przyszłaś do mnie? Bo liczyłaś, że
powiem...?
Nieważne mruknęła Tara.
Od początku wiedziała, że jest w ciąży, zanim
przyjechała do Harriet, wiedziała też, że nie jest to
dopiero piąty tydzień, poza tym wykorzystała drobne
plamienie i wywołała panikę z powodu ryzyka poro-
nienia, by sprowokować Jo do przekazania tych in-
formacji Ripowi. Kręciła tak, ponieważ sama nie
chciała prosić go o pomoc.
Głupio wyszło oświadczyła Tara.
Gorzej niż głupio, pomyślała Jo. Była świadkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]