[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ceniona w towarzystwie i dająca satysfakcję. Miałam więc ciekawe
życie. %7łałuję tylko, że... że nie dbałam o własną karierę. Myślę, że
odniosłabym sukces.
- Jestem tego pewien! - powiedział Qwilleran.
I żeby wprowadzić do rozmowy lżejszą nutę, dodał:
- Ja z kolei najbardziej żałuję tego, że urodziłem się zbyt pózno,
żeby zobaczyć uderzenia Babe'a Rutha i Ty Cobba na środku pola.
- Ach, no tak! Przecież jesteś kibicem bejsbolu! Wycinam sobie
wszystkie twoje felietony o bejsbolu - ze względu na starą przyjazń z
tym sportem. Mój ojciec nie opuścił żadnego meczu ligi światowej, a
kiedy miałam siedem lat, zaczął mnie zabierać na stadiony. Matka nie
lubiła kibicowania, więc ja z ojcem lataliśmy samolotami po całym
kraju. Nauczyłam się prowadzić dokładne statystyki meczu i obliczać
średnią skuteczność każdego z zawodników uderzających piłkę.
Myślę, że zawdzięczam temu smykałkę do matematyki i upodobanie
do drobiażdżków.
Qwilleran spojrzał na nią z podziwem. Smykałka i
drobiażdżki to słowa, których nie słyszał nigdy na randce w ciemno.
Zapytał:
- A pamiętasz historyczny mecz z 1969 roku, w którym Metsi
zdobyli tytuł, wygrywając z Oriolami?
- Pamiętam! Jasne, że pamiętam! W 1968 Metsi zajęli dziewiąte
miejsce, a ponieważ ojciec i ja zawsze trzymaliśmy stronę słabszych,
staliśmy się zagorzałymi kibicami Metsów. Pamiętam, że kiedy
wygrali - po tym ostatnim, niesamowitym meczu - kibice wybiegli na
boisko i wyrywali trawę na pamiątkę... Ma pan... to znaczy masz jakiś
ulubiony klub, Qwill?
- Zanim jeszcze nauczyłem się chodzić, byłem już kibicem
Niedzwiadków z Chicago, ale teraz rzadko oglądam mecze. A ty dalej
śledzisz ligę?
- Nie - odpowiedziała ze smutkiem. - Przestałam, kiedy umarł
ojciec. Bejsbol go zabił. Finałowa seria w 1975 roku była szczególnie
dramatyczna. Siedem meczów. Ciągle je przerywano z powodu
deszczu. Szala przechylała się to na jedną stronę, to na drugą. Walka
była niesamowicie zacięta. Gra na najwyższym poziomie.
Niespodzianki i nagłe zwroty. Wszystko to było dla ojca zbyt
denerwujące. Dostał ataku serca.
Westchnęła; Qwilleran mamrotał jakieś słowa pocieszenia.
Kiedy oboje kibice bejsbolu dotarli do Old Stone Mill ,
zaprowadzono ich do najlepszego stolika, na którym stał bukiet
świeżych kwiatów. Pozostali goście powitali ich oklaskami. Wszyscy
w Pickax wiedzieli o randce za tysiąc pięćset dolarów. Sarah
zarumieniła się, a Qwilleran złożył ukłon przed uśmiechniętymi
twarzami.
Kelner podał jeden wermut i jedną wodę squunk. Sarah
odezwała się:
- Qwill, kiedy piszesz w swoich felietonach o Koko i Yum Yum,
wykazujesz się świetną znajomością kotów. Czy zawsze byłeś takim
kociarzem?
- Nie, kiedy adoptowałem je, nie miałem pojęcia o kociej
naturze, ale bardzo szybko nauczyły mnie wszystkiego, co było
potrzebne. Teraz już trudno by mi się żyło bez nich. Przyciąga mnie
do nich ich ukryta energia. Dzięki niej obecność kota jest wyczuwalna
przez cały czas.
Przerwał ze względu na wyczuwalną obecność Dereka
Cuttlebrinka, który przyszedł zaprezentować menu i opowiedzieć o
specjalnej ofercie:
- Pierś kurczaka w sosie curry ze smażonymi warzywami...
pieczony udziec jagnięcy w sosie z zielonego pieprzu... i krewetki w
szafranowej śmietanie z pomidorami suszonymi na słońcu oraz
bazylią, podawane na szpinakowym makaronie fettucine.
- Przyzwyczaiłam się do smaku curry, kiedy podróżowaliśmy po
Indiach, więc chyba to będzie mój wybór - powiedziała Sarah.
- Dla pana półkilowy stek i pudełko na resztki? - zapytał
Qwillerana Derek.
- A nie macie przypadkiem indyka?
- Proszę wrócić do nas w Zwięto Dziękczynienia. Zupa dnia to
ogonowa.
- Jadłem już zupę ogonową na lunch w Spoonery . Kto komu
ukradł przepis?
- Jeśli chce pan znać prawdę, nasz kucharz wyczytał ten przepis
w Radości gotowania - odparł Derek konfidencjonalnym tonem.
Kiedy zostali sami, Sarah powiedziała:
- Jest dość wyszczekany, prawda? Ale całkiem miły.
Qwilleran zgodził się z nią.
- Wszystko mu uchodzi na sucho, bo ma prawie dwa metry
wzrostu. Gdyby był o trzydzieści centymetrów niższy, dawno by go
wylali... Ale o czym to mówiliśmy? O kotach: rozumiem, że lubisz
zwierzęta.
- Bardzo. W każdą sobotę mam dyżur jako wolontariuszka w
schronisku dla zwierząt.
- I co tam robisz?
- Kąpię psy.
- Mam nadzieję, że małe - powiedział Qwilleran.
- Wszystkie rozmiary. Po przyjęciu do schroniska każdy pies
zostaje wykąpany, a jeszcze ani razu z żadnym nie miałam problemu.
Tak jakby wiedziały, że chcemy zrobić dla nich coś dobrego. W zeszłą
sobotę kąpałam doga niemieckiego. Od razu wskoczył do wanny.
Włożyłam mu watę do uszu, wokół oczu wysmarowałam go
balsamem, a potem oblałam go wodą z węża, namydliłam
szamponem, rozmawiałam z nim, opłukałam go i wysuszyłam. Był
zachwycony!
- Najwyrazniej jesteś przyzwyczajona do psów.
- Tak, zawsze mieliśmy psy w domu. Teraz został mi tylko sir
Cedric. Kiedy wracam wieczorem do domu, wita mnie i trochę
rozmawiamy. Niestety to są dość jednostronne rozmowy... Qwill,
nikomu o tym nie mówiłam.
- Domyślam się, jak się czujesz - powiedział głosem pełnym
szczerości.
Kiedy podano przystawki, wziął głęboki wdech i zapytał:
- Czy to nie ty urządzałaś niedawno w bibliotece wystawę
guzików?
- Zapamiętałeś to! Jak to ładnie z twojej strony!
- Jak, dlaczego i kiedy zaczęłaś je zbierać?
- Ojciec miał cenną kolekcję guzików od mundurów. Kiedy
jezdziliśmy na mecze do różnych miast, szukał po antykwariatach
okazów z czasów wojny secesyjnej, a ja wynajdywałam ładne guziki
ze szkła. Teraz mam ich ponad tysiąc - różnych rodzajów. Między
innymi miniaturowe obrazy na porcelanie - dzieła sztuki, które można
[ Pobierz całość w formacie PDF ]