[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ważne. Kto wie, może nawet ważniejsze. Teraz poznawali się nawzajem. Zwiadomie obdarowywali rozkoszą.
Niósł Ich łagodny rytm ciał.
- Kochaj mnie, Kyle... - szeptała.
- Tak... zawsze, zawsze... - odpowiadał.
Była skłonna mu wierzyć, chociaż wiedziała, że słowa wypowiadane w podnieceniu nie świadczą o wiecznej
miłości. Rankiem na ogół o wszystkim się zapomina...
Zmęczeni, ale szczęśliwi, oderwali się wreszcie od siebie. Maren położyła głowę na ramieniu Kyle a.
- Chcę, żebyś przeprowadziła się ze mną do La Jolla - zaczął.
Mówił szczerze. Tak jej się przynajmniej zdawało. Maren pragnęła powiedzieć, że bardzo go kocha, ze
wzruszenia nie mogła jednak wydusić z siebie słowa.
- Słyszysz? - spytał i spojrzał na nią z niepokojem.
Skinęła w milczeniu głową.
Położył prawą dłoń na jej głowie.
- Mam nadzieję, że się zgodzisz.
Maren westchnęła.
- Nie wiem... Myślałam, że nie chcesz się z nikim wiązać...
- Sądziłem, że ty też... - pogłaskał ją po głowie. - Przepraszam, mogło to wypaść trochę brutalnie. Bałem się...
Nie ufam kobietom.
Maren poczuła, że jej serce topnieje jak wosk. Uniosła się na lewym łokciu i spojrzała w szare oczy Kyle a. Była
gotowa pozostać z nim nawet bez ślubu. Nie chciała go przecież do niczego zmuszać...
Kyle jakby czytał w jej myślach. Uniósł się trochę i pogładził ją po twarzy.
- Chcesz ze mną mieszkać?
Potrząsnęła głową i sięgnęła po kołdrę.
- Dlaczego? - spytał z wyrzutem.
Uśmiechnęła się przez łzy. Pragnęła zostać z nim na zawsze...
- Mam pracę - powiedziała zduszonym głosem. - I mnóstwo innych spraw...
- Nie możesz kierować wszystkim z La Jolla, tak jak ja? - spytał niecierpliwie.
- Ależ, Kyle, to zupełnie inny rodzaj pracy! Jestem zajęta od rana do wieczora...
- I chciałaś jeszcze robić teledysk dla Joeya?!
Machnęła ręką.
- Och, to zupełnie inna sprawa... Moja praca...
- Czy nie możesz zapomnieć o pracy?
- To byłoby trudne. Przecież jestem w łóżku z przyszłym szefem - zażartowała.
Kyle nie wyglądał na rozbawionego.
- Wolałbym, żebyś widziała we mnie kochanka.
Maren zarumieniła się. Dłoń Kyle a zawędrowała pod kołdrę. Teraz poczuła ją na swojej piersi. Serce zaczęło jej
bić coraz szybciej...
- Jedz ze mną... - namawiał.
Uśmiechnęła się ciepło. Kyle przytulił ją do siebie.
- Jedz, proszę...
Zcisnął jej ramię.
- Chciałabym, ale nie mogę.
- Wobec tego przyjedz tylko na weekend. Pózniej będziemy mieli czas. żeby porozmawiać o przyszłości. Sama
zdecydujesz.
Spojrzał na nią. Maren wciąż się wahała.
- Będziesz mogła pracować. Mam doskonały sprzęt, bogatą bibliotekę. Poza tym jest jeszcze plaża i ocean - nie
rezygnował.
Niespodziewanie syknęła z bólu. Spojrzała na ramię, które Kyle trzymał w stalowym uścisku. Prawdopodobnie
nie zdawał sobie sprawy z własnej siły.
- Będę miała siniaki - jęknęła.
- Wobec tego zgódz się.
Rozluznił nieco uścisk. Maren przez chwilę zastanawiała się nad ostatnią propozycją.
- Dobrze - przystała w końcu. - Ale wyjedziemy dopiero jutro.
Kyle nie potrafił ukryć radości. Teraz, kiedy pozbył się już wszystkich lęków, zachowywał się jak dziecko.
- Cudownie!
47
Wyraz twarzy niedwuznacznie świadczył o zamiarach.
- Kyle!
Spostrzegł jej poważną minę i zatrzymał się w pół ruchu. Maren podciągnęła kołdrę chcąc zakryć piersi.
- O co chodzi?
- Dlaczego nie pytałeś mnie o Festival Productions? - spytała oparłszy się plecami o ścianę.
- Myślę, że mamy jeszcze czas na poważne rozmowy.
- Sądziłam, że chcesz znać odpowiedz.
Kyle spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem.
- Mam dzisiaj spotkanie z moim prawnikiem i panią Conrad - rzucił.
- Wiem, Elise miała pewne wątpliwości...
- Czy zgodzisz się sprzedać firmę, jeśli wyjaśnimy wszystko w czasie tego spotkania?
Maren zmarszczyła brwi.
- Chyba tak - powiedziała z wahaniem. - Oczywiście będę jeszcze musiała przedyskutować wszystko z Elise.
Skrzywił się.
- Oczywiście.
Maren skuliła się pod ścianą. Kąciki jej ust zaczęły drżeć. Otulona błękitną kołdrą, w burzy kasztanowych
włosów, wyglądała jeszcze bardziej krucho niż zwykle.
- Musisz mi coś powiedzieć - szepnęła.
- O co chodzi?
- Musisz przysiąc, że nie zapraszasz mnie do La Jolla z poczucia obowiązku.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Ależ Maren, przecież cię kocham. Chcę być z tobą...
Nie dawała za wygraną:
- I nie zapraszasz mnie dlatego, że nie sprzedałam ci jeszcze Festival Productions?
Na twarzy Kyle a malował się wyraz świętego oburzenia.
- Jesteś niemożliwa - powiedział po chwili. - To chyba jakaś paranoja!
Wstał i spojrzał na nią z wyrzutem.
- Nie mam zamiaru składać żadnych przysiąg! - powiedział kierując się w stronę łazienki. - Myślałem, że znasz
mnie lepiej.
Zniknął za drzwiami. Maren zacisnęła usta i uderzyła pięścią w poduszkę.
- Tchórz! - szepnęła tłumiąc wściekłość.
O co mu chodzi? Czego się boi? Kiedy tylko wkraczali na teren interesów, sytuacja natych miast stawała się
krytyczna. Najpierw Joey, teraz to... Nie miała wątpliwości, że Kyle coś przed nią ukrywa. Nie wiedziała tylko co.
Przypomniała sobie wszystkie ostrzeżenia sekretarki. Tak, Jane mogła mieć rację...
Zaczęła się ubierać. Kyle wyłonił się z łazienki mniej więcej po kwadransie. Maren uśmiechnęła się do niego
nieśmiało. Przypominało to gest pojednania, on jednak pozostał pochmurny. Zaskoczyło go to, że jest Już ubrana.
Jeszcze bardziej zdziwił go widok kawy i zaimprowizowanego śniadania.
- Znalazłam wszystko w kuchni - powiedziała wskazując pieczywo i sery.
- Prawdziwy skarb z ciebie - mruknął i dotknął jej ramienia.
Maren przysunęła się do stołu. Kyle usiadł przy niej i spojrzał wyczekująco.
- Mogę prosić kawę?
- Sam sobie nalej!
Sięgnął po dzbanek. Maren obserwowała go cały czas, w każdej chwili gotowa odsunąć się jeszcze dalej w stronę
ściany.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]