[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Brakowało jej tchu. Czuła się tak, jakby przed
chwilą skończyła dziesiąte okrążenie boiska ze swoją
drużyną. Szybko cofnęła dłoń. Nie może pozwolić, by
Rick zrozumiał, co do niego czuje.
- Kto finansuje działalność Ośrodka? - spytała,
starajÄ…c siÄ™ zmienić temat rozmowy i przejść na bez­
pieczniejszy grunt.
- Darowizny fundatorów. - Odwrócił głowę.
- Sam jesteÅ› jednym z nich, prawda?
- W zasadzie tak, chociaż mój wkład jest niewielki.
Jestem w zarządzie - oznajmił, omijając ją wzrokiem.
- I uważasz, że to niewiele?
- Czy to jest wywiad dla prasy?
- To naprawdÄ™ intrygujÄ…ce. Wiercisz siÄ™ bez przerwy
i zachowujesz bardzo niepewnie. Staram się zrozumieć,
dlaczego. - Odetchnęła z ulgÄ…. Teraz on jest w de­
fensywie.
Rick wzruszył ramionami.
-Sądzili, że mogę... no, wiesz, bo... z powodu
mojej... gry, sądzili, że młodzież będzie tu przychodzić,
jeżeli zobaczÄ… moje nazwisko. - Ostatnie sÅ‚owa wyma­
mrotał pod nosem.
REPORTER W SPÓDNICY
73
To naprawdÄ™ wyczerpujÄ…ca wypowiedz.
- Niezupełnie nam to wyszło. - Rick wpatrywał się
uparcie w swoje ręce. - Właściwie, nie przychodzi tu
wiele osób.
Ivy miała ochotę go uściskać. Był dumny z tego,
że jest w zarządzie Ośrodka, a starał się tego nie
okazywać.
- Być może nie macie zbyt wielu chętnych, ponieważ
wiÄ™kszość sportowców nigdy o was nie sÅ‚yszaÅ‚a. Gdy­
bym była futbolistą i zobaczyła twoje nazwisko obok
nazwy tej instytucji, nie wahałabym się ani chwili
i natychmiast tu przyszła.
- Ty się nie liczysz. Ciebie po prostu oczarowała
moja wspaniała osobowość.
- Raczej twój wspaniały wygląd, szczególnie
w tych szykownych szortach. - Chciał, no to ma.
Wet za wet.
- Chcesz, żebym się zaczerwienił. - Rick w dalszym
ciągu patrzył z napięciem na swoje dłonie.
- Prawie mi się udało - uśmiechnęła się.
- Wciąż zapominam, że dziewczęta są nie tylko
sÅ‚odkie, ale również zÅ‚oÅ›liwe. - RozeÅ›miaÅ‚ siÄ™. - W po­
rządku, Ivy, wygrałaś.
Poczuła, że tym razem ona zaraz spiecze raka.
Wstrzymała na chwilę oddech, żeby się opanować.
Nic z tego.
- Wiesz, nie rozumiem, dlaczego tak siÄ™ dzieje.
Nasze usÅ‚ugi sÄ… darmowe. WykÅ‚ady i prelekcje wzbu­
dzajÄ… spore zainteresowanie, ale potem zawodnicy
rzadko do nas wracajÄ…. Fakt, że przeważnie powtarza­
my im do znudzenia, że powinni trzymać się szkoły.
Może chodzi o to, że nauka nie jest zanadto lubiana?
Tak czy siak, nie mam pojęcia, co zrobić.
Ivy poruszyła się nerwowo.
- Zastanawiałam się, jak ci to powiedzieć, żeby nie
zabrzmiało głupio, ale czy nie uważasz, że trzeba
odnowić wasze pomieszczenia?
- To sporo kosztuje - odparł natychmiast.
74 REPORTER W SPÓDNICY
- Czy nie macie żadnych pieniędzy na utrzymanie
budynku?
- Utrzymanie to jedno, ale wyrzucanie funduszy
sponsorów na zakup mebli i firanek, to coś innego!
- Jeżeli ludzie przychodzą do was, a pózniej nigdy
nie wracają, może warto zainwestować w nowy image.
- Ivy zrozumiała, że trafiła w czuły punkt.
- Nie stać nas na usÅ‚ugi firmy remontowej. - W gÅ‚o­
sie Ricka brzmiało wyzwanie. - Mamy stoły i krzesła.
Co z tego, że do siebie nie pasujÄ…. Nikt tu nie przy­
chodzi dla mebli.
- Rick, słuchaj, te meble są rodem prosto ze
śmietnika.
- ChÅ‚opakom to nie przeszkadza. CzujÄ… siÄ™ swobod­
nie. - Już się nie uśmiechał. Zamknął się w sobie
i przeszedł do obrony.
- Czy pracujecie tylko z chłopcami?
- DziewczÄ™ta jakoÅ› siÄ™ tu nie pojawiajÄ…. Ale oczywi­
ście gotowi jesteśmy im pomagać, jeśli tylko tego
zechcÄ….
- Czy nie chcesz, żeby one również czuły się tu
swobodnie? A ich rodzice?
Rick wpatrywał się w nią uważnie.
- Nie chodzi mi o pozłacane krany i kryształowe
wazony - ciągnęła Ivy. Nagle wpadła na właściwy trop.
- Kiedy byłeś w drużynie zawodników, czy twoja
drużyna miała jakiś specjalny strój?
- Tak - przyznał ostrożnie.
- I wszyscy byliście tak samo ubrani?
- Tak - potwierdził, niepewny, do czego ona
zmierza.
- Dlaczego?
- To pozwala odróżnić swoich od obcych.
- A dlaczego po prostu nie ubieraliście się wszyscy
w cokolwiek, na przykład... czerwonego? To powinno
wystarczyć, żeby się rozpoznać na boisku.
- To nie wyglądałoby profesjonalnie.
Ivy skinęła głową, udając, że się zastanawia.
REPORTER W SPÓDNICY
75
- A więc to ważne. Czy to wpływało na poziom
waszej gry?
-Nie... no może... w pewnym sensie. Byliśmy
członkami jednej drużyny i stroje miały to podkreślić.
- Ale nie były niezbędne do gry?
- Chyba nie.
- A gdybyście postanowili wydać te pieniądze na coś
bardziej użytecznego i rozegrali mecz w dresach?
- Nikt nie traktowałby nas serio. - Rick roześmiał
się. - Ważne jest również, jak się wygląda... - urwał.
Zrozumiał, o co chodzi Ivy. - Popatrz, naprawdę
wpakowałem się prosto w twoją pułapkę. - Potrząsnął
głową. - A więc twoim zdaniem nasze biura wyglądają
fatalnie?
- Okropnie.
Westchnął głęboko, podszedł do okna i wyjrzał
na dwór.
- Czy sądzisz, że to może coś zmienić?
- Podczas rekrutacji uzdolnieni zawodnicy sÄ… trak­
towani jak królowie. - Ivy wiedziała, że musi być
z nim szczera. - Trenerzy i agenci opowiadajÄ… im,
jaką to mogą zbić fortunę, kupić sobie wspaniałe
samochody i domy. Wielu z nich dorastaÅ‚o w ubo­
gich dzielnicach. Chcą się z tego wyrwać i więcej nie
wracać.
- Myślałem, że zechcą nas wysłuchać, że otoczenie
nie jest ważne... - w jego głosie brzmiał żal.
- Odrobina farby zmieni to miejsce nie do poznania.
Chodzi zaledwie o kilka puszek. Oprócz tego koniecz­
nie trzeba pozbyć się tego ohydnego dywanu w recepcji.
- Nie wspomniała nawet, że brudną sofę trzeba będzie
po prostu spalić.
- Bałem się, że zaproponujesz mi położenie tapet
w kwiatki.
- Jeśli już, to w paseczki. Kwiatki są znacznie
droższe. Poza tym możemy to sami pomalować. Po­
mogÄ™ ci.
- NaprawdÄ™?
76 REPORTER W SPÓDNICY
- Jestem twoim dÅ‚użnikiem, uratowaÅ‚eÅ› mojÄ… repu­
tację trenera piłki nożnej! - zażartowała Ivy.
- Nie jesteÅ› mi nic winna. LubiÄ™ tÄ™ pracÄ™. - Rick
wciąż był śmiertelnie poważny.
- Ale... i tak pomogę ci malować. Uwierz mi, wiem,
jak to siÄ™ robi.
- Jesteś wspaniała, wiesz o tym?
Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, a potem
spojrzaÅ‚ na niÄ…. PoczuÅ‚a, że rumieni siÄ™ z dumy. Wy­
ciągnął ku niej ręce, ujął jej twarz w dłonie i mocno
ucałował.
Nim zdążyła zrozumieć, co się dzieje, a tym bardziej
odwzajemnić jego pocałunek, zerwał się na równe nogi.
- Linc! - zawołał. - Otwieraj kasę. Jadę kupić farbę!
Chodz, Ivy. Wybierzesz najlepszy kolor.
Ivy oddychała szybko, a serce biło jej tak mocno,
jakby zamierzało wyskoczyć z piersi. Pocałunek, choć
zbyt krótki, napełnił jej ciało rozkoszną błogością.
Przyglądała się Rickowi. Drżące nogi wciąż jeszcze
nie chciały być jej posłuszne. Ale dość tego. Trzeba
kupić farbÄ™, pÄ™dzle, spalić sofÄ™ i - o nadziejo! - poca­
łować się znowu.
ROZDZIAA SIÓDMY
Jednak tego wieczoru nie było już w programie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl