[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pozbyć się nadmiaru tłuszczu. Ludziom niestety nie jest tak łatwo: podobne próby
kończyły się śmiercią pacjenta, toteż dawno temu zaprzestano ich.
Pod ścianą stały regały pełne książek w skórzanych oprawach głównie czar-
nych, czasami brązowych. Nie byłem w stanie przeczytać tytułów, ale autorem
jednej był niejaki Padraic Kelly.
Wskazał mi proste drewniane krzesło, sam zajął takie samo stojące za niezbyt
pewnie wyglądającym biurkiem i czekał.
Wskazałem palcem na książkę i spytałem:
Ty ją napisałeś?
Spojrzał, o którą mi chodzi, i odparł:
Ja.
O czym jest?
To historia powstania w 221.
A gdzie ono wybuchło?
Przyjrzał mi się uważnie, jakby sprawdzając, czy sobie żartów nie stroję, po
czym powiedział:
Tu. W południowej części Adrilankhi.
Aha. . . odchrząknąłem. Czytujesz poezje?
Owszem.
Westchnąłem. Nie miałem tak naprawdę ochoty przejść do grózb, ale wyglą-
dało na to, że nie mam innego wyjścia, bo niby o czym miałem z nim gadać?
Cawti opowiedziała mi co nieco o tym, czym się zajmujecie zagaiłem.
Kiwnął głową i czekał na ciąg dalszy.
Nie podoba mi się to oznajmiłem.
Zmrużył oczy i nadal milczał.
Nie podoba mi się, że Cawti jest w to zamieszana dodałem.
43
Nadal nic nie mówił, przypatrując mi się.
Ale to jej sprawa. Nie kieruję jej życiem i jeśli chce marnować czas w ten
sposób, nie będę jej tego zabraniał zrobiłem przerwę, czekając na komentarz,
który nie nastąpił, więc dokończyłem: W tej chwili najbardziej nie daje mi
spokoju ta nauka czytania. Franz się tym zajmował, tak?
Tym i innymi sprawami.
Dobra. Proponuję ci więc układ: dowiem się, kto i dlaczego go zabił, jeśli
przestaniesz prowadzić naukę czytania albo znajdziesz kogoś innego, kto będzie
uczył. Nie chcę, żeby Cawti się tym, zajmowała.
Nadal mi się przypatrywał.
A jeżeli nie? spytał.
Zaczynał mnie irytować, bo nie lubię, gdy ktoś się na mnie gapi jak wół na
malowane wrota. Zgrzytnąłem zębami, tłumiąc ochotę powiedzenia mu obrazo-
wo, co z nim zrobię, bo to w tej sytuacji nie prowadziłoby do niczego. Wziąłem
głęboki oddech i powiedziałem spokojnie:
Nie zmuszaj mnie, żebym ci groził. Nie lubię grozić ludziom.
Pochylił się nad blatem, mrużąc oczy bardziej niż zwykle i zaciskając usta.
Po czym wycedził:
Przychodzisz tu sprowadzony śmiercią męczeńską człowieka, który. . .
Daj sobie spokój.
Ja ci nie przerywałem. To była męczeńska śmierć: zginął, walcząc za to,
w co wierzył! oznajmił i zamilkł, przyglądając mi się, po czym dodał nieco
łagodniej. Wiem, czym się zajmujesz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak
nisko upadłeś.
Dotknąłem rękojeści sztyletu, lecz nie wyjąłem go.
Masz rację zgodziłem się. A ponieważ nie zdaję sobie z tego sprawy,
nie wysilaj się, by mi o tym opowiadać.
Sam decyduję, na co chcę tracić siły. Ty nie jesteś w stanie nawet tego oce-
nić, bo nie potrafisz oceniać światka. Nawet ci do głowy nie przyszło, że sprzeda-
wanie śmierci niczym warzyw na targu jest złe i niewłaściwe.
Nie przyszło. A teraz, jeżeli już skończyłeś. . .
Ale tu nie tylko o ciebie chodzi, lordzie Zabójco. Ile z tego, co każdy z nas
robi, robi z własnej woli, a do jakiej części jest zmuszany? Akceptujesz to, nie
myśląc i nie zastanawiając się nad tym. Ludzie i Teckle są zmuszeni sprzedawać
połowę swoich dzieci, by wykarmić resztę. Nie wiesz o tym, czy po prostu cię to
nie interesuje?
Mogą robić mniej dzieci, ale nie w tym rzecz. Masz mi jeszcze coś do
powiedzenia?
Zgrzytnął zębami i tak zmrużył oczy, że aż dziw brał, iż cokolwiek widzi.
Ludzkość nie może upaść niżej niż ty oznajmił. Nie wiem, czy zają-
łeś się tym, bo nie miałeś wyboru, czy dlatego, że jesteś tak zboczony, że sprawia
44
ci to przyjemność, i nie obchodzi mnie to. W tym budynku znajdziesz kobiety
i mężczyzn dumnych z tego co robią, bo wiedzą, że walczą o lepszą przyszłość.
A ty ze swym cynizmem i złośliwostkami nie tylko nie zdajesz sobie z tego spra-
wy, ale chcesz nam jeszcze mówić, jak powinniśmy postępować. Nie mamy czasu
dla takich jak ty ani na słuchanie twoich propozycji. A twoje grozby nie robią na
nas wrażenia.
Urwał, jakby czekał, czy coś powiem.
Nie powiedziałem, bo szkoda było śliny.
Wyjdz powiedział cicho.
Wstałem i wyszedłem w końcu to był jego dom.
* * *
Różnica między zwycięstwem a porażką polega na tym, czy ma się potem
ochotę wrócić do domu.
Ale mądre, szefie. To gdzie my idziemy?
Nie wiem.
To może pójdziemy do Hertha, naplujemy mu do zupy i zobaczymy, co on
na to?
Jakoś nie uznałem tego za dobry pomysł.
Było popołudnie i wszędzie panował ożywiony ruch. Co kilka ulic znajdował
się jakiś targ. A to zielono-żółtoczerwony warzywny, pachnący świeżością i roz-
brzmiewający gwarem. A to różowo-czerwony mięsny, znacznie cichszy i mniej
aromatyczny. A to różnobarwny tekstylny, całkiem nie pachnący, za to najgło-
śniejszy, jako że nikt nie targuje się tak jak kupcy tekstylni: z krzykiem, błagania-
mi i wrzaskiem. Ja się szybciej męczyłem, słuchając, niż oni targując!
Ostatnio zresztą męczyłem się dość szybko. Zbyt dużo na mnie spadło. Mia-
łem dość obchodzenia Czarnego Zamku i sprawdzania wartowników, alarmów
i pułapek. Miałem dość obaw na widok każdego patrolu Gwardii, bo nigdy nie
wiadomo było, o co im chodzi. Miałem dość pogardliwego traktowania przez el-
fy, bo byłem Jheregiem i człowiekiem. A naprawdę miałem dość fochów Cawti.
Szefie, wiesz, że musisz znalezć rozwiązanie.
Właśnie próbowałem, jak byś nie zauważył.
Więc musisz spróbować znalezć inne.
Wiem.
Stwierdziłem, że doszedłem w pobliże domu dziadka, co choć wyglądało na
przypadek, nie mogło nim być, toteż skierowałem się już świadomie do znajome-
go budynku. Wszedłem, uruchamiając dzwonki, które zabrzmiały tak radośnie, że
45
zaczął mi się humor poprawiać.
Dziadek siedział za stołem, pisząc coś czy rysując na dużym kawałku pergami-
nu. Mimo swego wieku cieszył się doskonałym zdrowiem. Był wysoki i masyw-
ny. A także prawie zupełnie łysy światło lampek odbijało się w jego łysinie.
Słysząc dzwonki, uniósł głowę, a widząc mnie, uśmiechnął się szeroko, ukazując
resztki zębów.
Vladimir!
Witaj, noish-pa!
Uściskaliśmy się, dziadek ucałował mnie w policzki, a Loiosh, który na wszel-
ki wypadek przeniósł się na czas tych czułości z mojego ramienia na półkę, usado-
wił się na ramieniu dziadka po powitalnym drapaniu po szyi. Zaś familiar dziadka
duży, puszysty kot imieniem Ambrus wskoczył mi na kolana, ledwie usia-
dłem, i szturchnął nosem. Pogłaskałem go, jak należało.
Dziadek zawiesił małą kartkę na dzwonkach i zaprosił mnie gestem do poko-
iku na zapleczu sklepu. Poczułem aromat herbaty i ziół i zrobiło mi się jeszcze
przyjemniej.
Dziadek nalał nam obu herbaty, skrzywił się, gdy dołożyłem do swojej miodu,
ale nic nie powiedział. Powąchałem i upiłem mały łyczek. Różana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]