[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jednak na wołanie.
 Co miały do ciebie owe nemedyjskie kundle?  dopytywał się Conan.
 Maruderzy najezdzczej armii rozpełzli się w całym kraju, od granicy po Tarantię 
odparła.  Głupi wieśniacy z dolin, chcąc odwrócić ich uwagę od swoich sadyb, powiedzieli, że
mam ukryty złoty skarb. Zażądali tedy owego skarbu, a odpowiedzi moje wprawiły ich w
gniew. Tu jednak nie odnajdą cię ani maruderzy, ani tamci, co cię ścigali ani żadne kruki.
Potrząsnął głową, posilając się łapczywie.
 Zmierzam do Tarantii.
 I wrażasz głowę w smoczą paszczę. Szukaj schronienia za granicą. Z twego królestwa
zniknęło serce.
 Co masz na myśli?  zapytał.  Wielokroć w przeszłości przegrywano bitwy, ale
zwyciężano w wojnach. Nie traci się królestwa w jednej porażce.
 I podążysz do Tarantii?
 Tak. Obroni ją Prospero przed Amalrikiem.
 Pewien jesteś?
 Piekło i szatani, niewiasto!  zakrzyknął gniewnie.  Jakże inaczej?
Pokręciła głową.
 Czuję, że jest inaczej. Zobaczymy. Niełatwo uchyla się zasłony, a przecież uczynię to dla
ciebie, byś mógł wejrzeć w swoją stolicę.
Conan nie dostrzegł, co wrzuciła do ognia, ale wielki wilk zawył przez sen, a tumany
zielonego dymu jęły wypełniać chatę. I przed oczyma króla jej ściany i sufit zaczęły się oddalać,
maleć i znikać, jakby złączone w jedność z nieskończonym bezmiarem; spowijał go dym, który
przesłaniał wszystko. A w nim poruszały się i ginęły kształty, by wreszcie okrzepnąć w
zdumiewająco ostry obraz.
Patrzył na znajome budowle i ulice Tarantii, po których wrzaskliwie roiła się tłuszcza, w
sposób niepojęty widząc zarazem sztandary Nemedii zmierzające nieubłaganie na zachód
skroś dym i ogień pustoszonej ziemi. Na wielkim placu Tarantii rozgorączkowany tłum kipiał
zgiełkliwie, wywrzaskując, że król nie żyje, że baronowie sposobią się, aby rozszarpać ziemie,
że władza króla, nawet takiego jak Valerius, lepsza jest niż anarchia. Przejeżdżał wśród
rozkrzyczanych ludzi Prospero w lśniącej zbroi, próbując ich uspokoić, nakazując
posłuszeństwo wobec grabiego Trocero, zachęcając, by wystąpili na mury i dali pomoc
rycerzom. Obrócili się przeciw niemu skowycząc ze strachu i ślepej wściekłości, wrzeszczeli, że
jest rzeznikiem Trocera i nieprzyjacielem gorszym nawet niż sam Amalric. Ciskali w jego
rycerzy odpadkami i kamieniami.
Obraz przymglił się z lekka, co by mogło zaświadczyć: o upływie czasu, i Conan zobaczył
Prospera ze swoimi rycerzami, jak wylewają się z bram miasta i podążają na południe. Za ich
plecami Tarantię ogarniały zamieszki.
 Głupcy!  warknął Conan przez zęby.  Głupcy! Czemu nie posłuchali Prospera? Zelato,
jeśli jakimiś sztuczkami robisz sobie ze mnie igrzysko&
 Tamto minęło  odparła niewzruszenie, ale posępnie Zelata.  Zobaczyłeś schyłek dnia,
w którym Prospero opuścił Tarantię, mając wojska Amalricowe niemal w zasięgu wzroku. Z
murów widać było ognie pożarów wzniecanych przez najezdzców. Tak wyczytałam w dymie. O
za chodzie słońca Nemedyjczycy wkroczyli do stolicy, nie napotykając żadnego oporu. Patrz!
Teraz, w pałacu królewskim&
I nagle spoglądał Conan na wielką salę koronacyjną. I Valerius w gronostajach stał na
królewskim wyniesieniu, Amalric zaś, wciąż mając na sobie zbroję splamioną krwią i pyłem,
wkładał na jego żółte kędziory lśniący bogaty krąg  koronę Aquilonii! Zebrani wznieśli
radosny okrzyk: długie szeregi zakutych w stal wojowników nemedyjskich przyglądały się
ponuro uroczystości, a szlachetnie urodzeni, ci co na Conanowym dworze od dawna
pozostawali w niełasce, z dumą obnosili na rękawach herb Valeriusa.
 Na Croma!  wyrzucił z siebie Conan, podrywając się w górę ze ściśniętymi w młoty
ogromnymi pięścią z żyłami zawęzlonymi na skroniach i wykrzywionym konwulsją obliczem. 
Nemedyjczyk ozdabia tego renegata Aquilońską koroną& i to w królewskiej sali Tarantii!
Jak gdyby przelękniony gwałtownością Conana, dym począł się rozwiewać, aż zobaczył król w
półmroku lśniące oczy Zelaty.
 Sam widziałeś  ludzie w stolicy roztrwonili wolność, którąś zdobył dla nich mieczem
swym i potem; oddali się rabami w łapy rzezników. Dowiedli, że nie ufają swemu
przeznaczeniu. Możesz brać ich w rachubę, myśląc o odzyskaniu królestwa?
 Sądzili, że jestem martwy  burknął, odzyskując powoli równowagę.  Nie mam syna.
Nie rządzi się ludzmi, tylko wspomnieniem. Co z tego, że Nemedyjczycy posiedli Tarantię?
Wciąż pozostają prowincje, baronowie i lud wiejski. Pustą sławę zdobył Valerius.
 Uparty jesteś, jak przystoi wojownikowi. Nie mogę ukazać ci przyszłości, nie mogę ukazać
nawet całej przeszłości. Nie, nic ci nie ukazuję. Podprowadzam tylko do okien, z których siły
niepojęte odsunęły zasłonę. Chciałbyś wejrzeć w minione, by poszukać zródeł dzisiejszego?
 Tak!  Usiadł gwałtownie.
I znów uniosły się kłęby zielonego dymu. I znów rozwinęły się przed nim obrazy, osobliwe
tym razem i na pozór ze sobą nie powiązane. Dojrzał niebosiężne czarne mury, skryte w mroku
piedestały z wizerunkami odrażających i potwornych niemal bogów. A w mrokach poruszali się
ludzie  ciemni żylaści mężowie w czerwonych przepaskach z jedwabiu. Ogromnym czarnym
korytarzem dzwigali zielony jaspisowy sarkofag. Nim Conan zdołał do końca pojąć, na co
spogląda, obraz się zmienił. Przedstawiał teraz jaskinię, mroczną, pełną cieni, napawającą
niepojętym lękiem. Na kamiennym czarnym ołtarzu stało wyrobione w kształt muszli osobliwe
złote naczynie. Do jaskini wkroczyło kilku z owych ludzi, co nieśli przedtem jaspisowy sarkofag.
Pochwycili złote naczynie, a potem zawirowały wokół nich cienie i Conan nie potrafiłby rzec, co [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl