[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzyk, który słabnie bądź wzmaga się w zależności od gry
świateł i cieni, padających na ziemię, muskał jego policzek,
wpada! w kotlinę ucha, okrążał ją, po czym z cichym po-
szumem ginął w czarnej gęstwie włosów. Natomiast jej
włosy raz przypominały rozfalowany pszeniczny łan, raz
znów poświatę księżyca, która spływała również i na jego
ramiona. Oderwał usta od jej warg i zanurzył twarz w tym
zbożowym łanie, w tej migotliwej poświacie. Chłonął za-
pachy, miękkość i suchość, aż nagle zapragnął wilgoci.
Wdarł się w rozwartą szczelinę jej zębów i zaczął spijać
rozlane tam soki. Drążył głębiej i głębiej, w daremnym pra-
gnieniu dotarcia do jakiejś ostatecznej granicy. A potem
cofnął się i pozwolił jej na to samo. Delikatność jej miło-
snej ekspansji sprowokowała go do prób ośmielenia
dziewczyny. Błądził dłonią po jej szyi, po nieskalanych
piersiach.
Zmieniła pozycję i przylgnęła do niego całym ciałem.
Drżała. Mógłby przysiąc, że całując ją i pieszcząc, sma-
kuje strach zmieszany z pożądaniem.
Otóż ten strach uświadomił mu, że powinien się cof-
nąć, mimo że drzwi w zasadzie stały otworem. Uniósł
więc głowę, zabrał rękę i pragnąc zamaskować przykrą
dolegliwość wyrzeczenia, uśmiechnął się.
- A więc, co teraz chciałabyś robić? - zapytał głosem,
który w intencji miał być ciepły i miły, a zabrzmiał
ochryple i szorstko.
- Ja nie... - Zabrakło jej tchu i żeby dokończyć
odpowiedź, musiała zaczerpnąć powietrza. - Nie wiem.
Wiem tylko, że nie możemy robić tego tutaj.
Odgarnął z jej twarzy złocisty promień włosów. A za-
tem nie tyle lękała się samego aktu miłosnego, co speł-
nienia go w tym miejscu. Zaiste, skrawek zieleni w po-
rcie lotniczym nie był nadmorską plażą.
- Jak mógłbym zapomnieć o tym przywiązaniu do
należytych form - powiedział dobroduszno-ironicznym
tonem. - Przestałem cię całować, Mel, bo właśnie nie
chciałem dotknąć cię w tym poczuciu przyzwoitości. Sło-
wem, nie chciałem spłoszyć mojego ptaszka.
- Trochę mnie wystraszyłeś - przyznała. - Ale nie
skarżę się. Warto było się bać.
- Doprawdy? - zapytał z uśmiechem. - Z tym że,
rozumiem, już nie chciałabyś bać się w tym miejscu?
Potwierdziła skinieniem głowy.
Win gorączkowo szukał jakiegoś rozwiązania. Pomy-
ślał o pobliskim motelu, zaraz jednak porzucił tę myśl.
Teraz Merrill była oszołomiona nocą i winem, nastrojona
niczym skrzypce tuż przed koncertem, lecz szybki rajd
taksówką mógłby ją wyleczyć z wszelkiej romantyczno-
ści. Win nie chciał, by rzecz zmieniła się w rytuał tak
zwanego seksualnego partnerstwa. Uznał, że rozsądniej
będzie nie przyśpieszać biegu wydarzeń.
- Wobec tego powinniśmy wracać do poczekalni.
Tam będziesz mogła śledzić na monitorach aktualne in-
formacje o odlotach, a być może również się zdrzemnąć,
Z mojej strony nic ci nie grozi. Przynajmniej na razie.
Sobota, 8:14
Merrill poruszyła się na plastikowym krześle pocze-
kalni, obudziła się i sięgnęła ręką do obolałej szyi.
Zewsząd czyhała groźba. A może to tylko ten straszny
sen? Chociaż nie. Wiedziała, że nie jest bezpieczna rów-
nież na jawie. Nawet gdyby Win zasługiwał na zaufanie,
a przecież nie była tego do końca pewna, to i tak nie
mogła zaufać samej sobie.
Posiadał ogromną władzę nad jej zmysłami. Wystar-
czała jego fizyczna bliskość, aby czuła się wewnętrznie
podzielona, przy czym jej ciało wymykało się spod kon-
troli rozumu. Nie był pierwszym mężczyzną, który ją po-
ciągał, lecz żaden inny nie potrafił jej tak skutecznie
ubezwłasnowolnić. Nawet Peter, którego, jak jej się to
podówczas wydawało, kochała.
„Więc co teraz chcesz robić?", zapytał ją minionej
nocy, kiedy leżeli w objęciach na żółtym obrusie.
„Nie wiem" - odpowiedziała mu, kłamiąc.
Dobrze wiedziała, czego chce. Chciała jego. Po raz
pierwszy w życiu zaznawała takiej mocy i intensywności
pragnień. Można by rzec, Win pojawił się i od razu po-
siadł ją. Fakt, że byli tu schwytani w pułapkę i poniekąd
skazani na siebie, niczego bynajmniej nie tłumaczył. Za
każdym razem, gdy spoglądała mu w oczy, uświadamiała
sobie, że jego myśli stanowią zwierciadlane odbicie jej
dręczącego głodu.
A więc była to najprawdziwsza żądza, uczucie dzi-
kiego opętania, pomyślała z niesmakiem.
Deverell jadł śniadanie, a ona obserwowała go spod
przymkniętych powiek i oddawała swą wyobraźnię na pa- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl