[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do zabójstwa Docenta. Pamiętaj, że on ma jeszcze szanse wyżyć. Tymczasem węsz dalej.
Jak zwykle cicho i niepostrzeżenie zmaterializował się w pokoju zgorzkniały i zrezygnowany Ada-
miak. Również tak samo jak zwykle popatrzył na mnie przerazliwie smutno i ponurym głosem poważnie
spytał:
Podobno tęsknisz za mną przeogromnie? Czy znowu chcesz, abym wyczyścił czyjeś szambo?
Na razie to ty zabagniłeś wszystkie komendy w Warszawie tymi szczeniakami ze swojej listy.
I skrupulatnie własnymi rękami czyszczę je teraz z tego gówna. Są zupełnie czyści w twojej spra-
wie, co najwyżej wychodzą jakieś małe grzeszki typu skok na torebkę staruszki na ulicy albo rozbicie kio-
sku i gazetami. Nic poważnego.
Nie sroż się, Poldek, odwaliłeś kawał solidnej roboty. a to, że na nic nie trafiłeś, to też coś znaczy.
Nie głaszcz, mnie, nie lubię tego. Powiedz od razu. czego tym razem chcesz Adamiak wyciągnął
się na krześle szykując się jak gdyby do wysłuchania dłuższej opowieści i już przymykając oczy dodał: Do-
cent to na szczęście nic mój rejon, wiec możesz się o to nie pytać.
Potrzebny mi jest niski, barczysty, ciemny blondyn, chodzący w przydymionych okularach, miesz-
ka na Bródnie, ale w twoim rejonie ma dziewczynę. Tę Wieśkę z czwartego piętra nad Zielonkami, nazywa
się Piotr Kobzan.
Pan Piotruś wyprostował się na krześle to ciekawa postać, ale bardziej dla dziennikarza niż
dla nas. To ckliwa opowieść i nie wszystko o nim wiem. Do tej pory właściwie mi nie podpadł. Znam go
tylko o tyle, o ile musiałem pilnować brata Wieśki.
Ona mówiła, że Piotrek ma jakąś straszną tajemnicę...
To pewnie właśnie to. Jego matka wychowywała go sama wraz z jego siostrą. To było gdzieś w po-
łowie lat pięćdziesiątych, któregoś dnia przyszła do domu i odkręciła gaz. Gdy sąsiadkom udało się wywa-
żyć drzwi, było już prawic za pózno. Odratowano Piotrka i jego matkę, a małej Iwony już się nie udało.
Cholera wyrwało mi się mimo woli.
To jeszcze nic wszystko. Okazało się. że pani Kobzan zrobiła to tylko dlatego, że coś w jej życiu
trzasnęło i tego nie wytrzymała. Próba zabicia dzieci i siebie to nie było działanie z premedytacją ani też akt
rozpaczy, tylko po prostu kolejny atak choroby. Chyba nie wiedziała, co robi. W każdym bądz razie wylą-
dowała po tym wszystkim na oddziale dla chroników.
A co z jego ojcem?
Kobzan był właścicielem dobrze prosperującego interesu, ale dwa lata wcześniej zginął głupio. bo w
wypadku na ulicy.
Panienka, który wszedł w tym momencie do pokoju, przerwał opowieść Adamiaka.
Kobzana nie ma w domu był wyraznie zmartwiony, że mu się znowu nie powiodło. Zostawiłem
kocioł.
I opadł na krzesło sięgając po butelkę wody. Może wreszcie dopuścicie waszego pachołka Adamiaka do
tajemnicy i powiecie, co jest grane'' Macie coś do Piotrka? Panienka popatrzył na mnie pytająco.
Piotrek wyjaśniłem Adamiakowi miał biżuterię Zielonków.
To do niego nie pasuje, chłopak jest raczej spokojny.
W mieszkaniu też nie było niczego, może tylko to was zainteresuje Panienka wyciągnął ze swojej
torby zdjęcie młodej kobiety, a wraz z mm zawiadomienie ze szpitala psychiatrycznego w Tworkach, że
pacjentka Halina Kobzan zmarła. Zawiadomienie było datowane trzy miesiące temu. Trzecią kartką, przy-
wiezioną przez Panienkę, był nekrolog powiadamiający o pogrzebie w Wólce Węglowej matki Piotrka.
Podpisany był: syn.
To właśnie była tajemnica Piotra. Ale nie wyjaśniało to dlaczego nie ma go w domu i dlaczego od
dwóch dni nie pokazał się u Wiesi.
Trzeba ustalić personalia i poszukać tego jego kumpla. Ciućka.
Adamiaka aż poderwało na krześle.
Od momentu, gdy przedstawiłem wam swoją listę, szukam go po całej Pradze, przecież to Marcin
Kaczorowski, jeden z tych trzech, których wskazywałem ci jako potencjalnych zabójców Zielonki spoj-
rzał na mnie z naganą. Skąd go masz?
Jak robię sprawę Zielonki, to muszę chyba znać chłopaka Magdy wolałem się nie przyznawać
przed Adamiakiem, w jakich okolicznościach spotkałem Ciućka.
Cholera, o tym nie wiedziałem. Jeśli Piotrek ma biżuterię z domu Zielonków. to Ciuciek zaczyna mi
naprawdę śmierdzieć.
Panienka, jedz do domu Ciućka. porozmawiaj z rodziną, wątpię, żeby on tam był, ale obejrzyj, jak
mieszka. Potraktuj to jakby to była twoja sprawa.
Panienka popatrzył na mnie z wdzięcznością, bo w tym, co powiedziałem, znalazł rozgrzeszenie i za-
ufanie. Wiedziałem, że tym razem nie nawali Był już przy drzwiach, gdy go zatrzymałem.
Miałeś jakieś wiadomości do Płetwy?
Wiesz przecież. Buldog, że od ostatniej rozmowy w tym pokoju nie widziałem go.
Wybiegł. Powiedział ,,Buldog", a nie ..kotek", choć pewnie też już to słyszał. Będą jednak z tego chło-
paka ludzie.
Przespacerujesz się ze mną? spytałem Adamiaka, który o dziwo był zdenerwowany. Dawno go
takim nie widziałem. Odwarknał:
I będziemy w ten ciepły wieczór chodzić przy księżycu jak zakochani?
Rzeczywiście, nie zauważyłem, że zdążyły się już zapalić uliczne latarnie.
Tak, co więcej przespacerujemy się po Starym Mieście. Ale wezmy ze sobą broń.
Było tak parno, że poręcze klatki schodowej lepiły się do rąk. Stojąc wraz z Leopoldem na trzecim
piętrze pod drzwiami mieszkania Magdy czułem, że cały jestem spocony, zazdrościłem stojącemu obok
mnie drągalowi, który zdawał się wcale nie odczuwać panującej duchoty.
Na nasz dzwonek do drzwi nikt nie odpowiedział i gdyby nie to, że byliśmy cali spięci, uszedłby za-
pewne naszej uwagi lekki szmer, jaki dobiegł z mieszkania. Porozumieliśmy się z. Adamiakiem wzrokiem.
Obaj wydobyliśmy broń i Leopold lekko nacisnął klamkę. Drzwi nieoczekiwanie ustąpiły. Tego się nie spo-
dziewaliśmy. Odsunąłem Adamiaka i wślizgnąłem się do ciemnego korytarzyka. Leopold znalazł się tuż za
mną. natychmiast zamykając za sobą drzwi. Jeśli w mieszkaniu Magdy był Ciucick i miał broń, na tle jasne-
go prostokąta drzwi stanowiliśmy zbyt łatwy cel. Chwilę staliśmy nasłuchując. Przycisnąłem ramię Ada-
miaka i pchnąłem go leciutko w stronę, gdzie jak mi się wydawało, były drzwi od łazienki. Zrozumiał. Uda-
jąc skradanie podszedł do nich tak głośno, iż jeśli ktoś był w mieszkaniu musiał go usłyszeć. Pozwoliło
mi to na znalezienie się w pokoju: Trwała w nim nieruchoma cisza. Wydawało się, że nie ma nikogo. Za-
ciągnięto tu widocznie story, więc nie dochodził ani jeden promień światła z ulicy.
Bardziej wyczułem niż zobaczyłem stojącego po mojej prawej ręce człowieka, czającego się w panu-
jących ciemnościach. Całym swoim ciężarem ciała rzuciłem się do przodu celując barkiem w miejsce. gdzie
powinien się znajdować splot słoneczny. Poczułem, jak weń uderzam i jednocześnie zaczęły się dziać nie-
zrozumiałe dla mnie sprawy. Normalnie po takim ciosie człowiek gwałtownie pozbawiony powietrza i z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]