[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stoją tak przez chwilę, biorąc się w garść.
W końcu on odnajduje jej palce, splata ze swoimi i prowadzi ją do salonu.
Na stoliku le\y stosik ksią\ek. Cabel patrzy na Janie.
- Tak to zrobiłem - mówi łamiącym się głosem. - Te\ ju\ znasz te ksią\ki, zgadza się?
- Tak - odpowiada Janie. Klęka przy stoliku i układa ksią\ki o snach, jedną obok
drugiej.
- wiczyłem - mówi Cabel. - I miałem nadzieję.
I śniłeś, dodaje w duchu Janie.
- Więc słucham.
Cabel siada obok niej z dwiema puszkami pepsi i z przeprosinami.
- Nie mam niczego mocniejszego - mówi. - No więc przeczytałem tę ksią\kę o
świadomych snach i nauczyłem się śnić o tym, o czym chcę.
Janie się uśmiecha.
- No. Ja te\ ju\ to umiem.
- Zwietnie - mówi rzeczowo Cabel. - A co z Kliniką Snu?
- Uff. Zwietny pomysł, ale niezbyt fajny, jak się okazało. Poszłam tam. Wciągnęło
mnie w sen, kiedy laborantka otworzyła drzwi do sali ze śpiącymi ludzmi. I wyszłam. -
Urywa na chwilę. - To był sen pana Abernethy'ego. Jakoś nie mam ochoty wiedzieć, co się
śni temu wiejskiemu ćwokowi.
Cabel dławi się pepsi.
- Bardzo słusznie. - Powa\nieje na chwilę, nad czymś się zastanawia. Ale macha ręką,
odpędzając tę myśl. - No, bardzo słusznie.
- Hę?
- Nic, nic. Dobrze, więc najpierw próbowałem śnić siebie mówiącego ci konkretne
rzeczy. Ale nie mogłem zrobić tego jak trzeba. Za du\o... - Milknie, zerkając na nią z ukosa. -
...za du\o wychodziło z moich ust. Więcej, ni\ chciałem powiedzieć. Nie potrafiłem tego
kontrolować. - Poprawia się na kanapie. - Więc myślałem, \e mam przewalone. Ale potem
wpadłem na pomysł, \eby pisać na kartce. wiczyłem mnóstwo razy i przez ostatnich kilka
nocy mi się udawało.
- Ale w tym śnie nie było mnie. Przynajmniej na początku.
- Tak. Bo kontrolowałem wszytko lepiej, jeśli byłem sam. Wiedziałem przecie\, \e
jeśli zasnę w twojej obecności, i tak tam będziesz.
Janie zamyka oczy, wyobra\ając sobie to wszystko.
- Sprytnie - mruczy. Otwiera oczy. - Naprawdę sprytnie, Cabe.
- Więc odczytałaś to, co pisałem? - pyta Cabel. Trochę się czerwieni.
- Tak.
- Wszystko?
Janie patrzy badawczo na jego twarz.
- Tak.
- I?
Janie odpowiada po chwili milczenia:
- Nie wiem, co powiedzieć. Jestem naprawdę skołowana.
Cabel bierze ją za rękę i siada wygodniej na kanapie.
- Mam mnóstwo do wyjaśnienia. Wysłuchasz mnie?
Janie oddycha głęboko, powoli wypuszcza powietrze. Wszystkie powody, \eby go
nienawidzić, wracają do niej niepowstrzymaną falą. Jej ostro\na natura daje o sobie znać. Nie
ma ochoty na kolejną jazdę na tym emocjonalnym rollercoasterze.
- No có\ - mówi w końcu - nie wyobra\am sobie, \e uwierzę choćby w jedno słowo.
Okłamywałeś mnie od początku, Cabe. A właściwie jeszcze przed... hm... czymkolwiek. -
Aamie jej się głos.
Odwraca wzrok.
Zabiera dłoń z jego dłoni.
Nagle wstaje.
- Aazienka? - piszczy.
- Cholera - mamrocze Cabel. - Przez kuchnię, pierwsze drzwi na prawo.
Janie znajduje łazienkę i przez chwilę szlocha bezgłośnie nad umywalką. W końcu
wydmuchuje nos i siedzi na brzegu wanny, a\ czuje, \e znów jest opanowana. Zdaje sobie
sprawę, \e ju\ siedzi w tym rollercoasterze, i to w pierwszym wagoniku.
Kiedy wraca do salonu, Cabe kończy rozmawiać przez komórkę. Z łokciami na
kolanach i głową opartą na rękach mówi stanowczo:  Jutro . Rozłącza się.
- Posłuchaj - mówi, nie patrząc na nią. - Są sprawy, o których nie mogę ci powiedzieć.
W ka\dym razie nie teraz. Mo\e jeszcze przez jakiś czas. Ale odpowiem na ka\de pytanie, na
jakie mogę odpowiedzieć w tej chwili. Jeśli nie będę mógł, a tobie się to nie spodoba, mo\esz
mnie znienawidzić na zawsze. Nie będę ci więcej zawracał głowy.
Janie jest skołowana.
- Dobrze - mówi powoli. Postanawia zacząć od czegoś łatwego. - Z kim rozmawiałeś
przed chwilą?
Cabel z jękiem zamyka oczy.
- Z Shay.
Janie stoi w drzwiach salonu i chwieje się. Azy napływają jej do oczu. Ale kiedy się
odzywa, jej głos jest śmiertelnie spokojny.
- Jezu Chryste, Cabe. - Odwraca się, łapie plecak i wychodzi stanowczym krokiem tą
samą drogą, którą weszli do domu.
Wsiada do samochodu.
Nie mo\e wyjechać.
Ma ochotę walnąć w tę jego fajansiarską brykę.
Ale to nie byłoby miłe dla Ethel.
- Do cholery jasnej! - wrzeszczy i opiera głowę o kierownicę. Nie mo\e nawet
przejechać przez trawnik, nie robiąc krzywdy Ethel, z powodu tego głupiego rowu
melioracyjnego.
Nagle słyszy trzask drzwi wejściowych. Cabel biegnie, \eby przestawić swój
samochód. Zapala go i ustawia na trawie obok Ethel, \eby Janie mogła wycofać.
A ona sama nie wie, na co czeka.
On podchodzi do okienka.
Ciągle jeszcze mo\e odjechać.
On puka.
Janie waha się, ale w końcu uchyla szybę na parę centymetrów.
- Przepraszam cię, Janie - mówi.
Ryczy jak dziecko.
Cabel wraca do domu.
Janie siedzi na podjezdzie, przemarznięta, przez trzydzieści sześć minut. Kłócąc się
sama ze sobą.
Bo ona te\ myśli, \e się w nim zakochała. I w tej chwili ma dwie mo\liwości, jak
złamać sobie serce.
Wybiera tę trudniejszą.
I puka do drzwi.
Cabel otwiera. Znów gada przez telefon. Ma zaczerwienione oczy.
- Spróbuję - mówi i rozłącza się. I stoi. Wygląda jak kupka nieszczęścia.
- Spróbujmy jeszcze raz - mówi gniewnie Janie, trzymając się pod boki. - Z kim
rozmawiałeś teraz, Cabe? - Jej słowa tną chłodne powietrze jak no\e.
- Z kimś, dla kogo pracuję.
To ją na chwilę zbija z tropu.
- Mówisz o swoim dilerze? O swoim alfonsie? - Sarkazm w jej głosie odbija się echem
po ciemnawym domu.
Cabel zamyka oczy.
- Nie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl