[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie mam proszÄ™ Å‚aski pana.
- A czy jesteś przynajmniej pewny, że w klasie piątej będzie miejsce dla ciebie?
- Mam patent...
- Hm... ja poszukuję niedrogiego korepetytora do syna. Gdybyś wszedł do gimnazjum, to
kto wie... możebyś znalazł u mnie stół, stancję, światło, pranie, opał i wszelkie wygody.
Po grzbiecie Radka prześliznął się mrożący dreszcz, a w ciszy jego zadrżał i skonał jak
gdyby czyjś krzyk: o Boże, Boże!...
- Władzie przeszedł do klasy pierwszej... - rzekła dama tonem wyniosłym i
melancholijnym.
- Jest to chłopiec w całem znaczeniu tego wyrazu zdolny, ale z łaciną nie da sobie rady.
- Tak, z łaciną nie da sobie rady.. - powtórzył Jędrek z głębokiem przeświadczeniem.
105
- A więc zgadzasz się kawaler? - zapytał nagle szlachcic przyjezdny, kładąc na tornistrze
Radka potężną prawicę.
- Zgadzam się, proszę wielmożnego pana, a jakże, zgadzam się...
- Może mi pana zarekomendujesz, Alfonsie? - wycedziła tymczasem dama do Radkowego
protektora.
- A prawda. Nie wiem nawet, jak siÄ™ nazywasz...
- Nazywam siÄ™ Andrzej Radek.
Chłopiec i dziewczynka mrugnęli znacząco i trącili się łokciami.
- A ja nazywam się Płoniewicz - rzekł ojciec małego ucznia.
Przyjezdny nie wyjawił Radkowi swego nazwiska. Zacierał w czasie tej rozmowy ręce,
chodząc szybko po izbie, a od czasu do czasu rzucał krótkie, niezdecydowane frazesy:
- Historja, jak mi Bóg miły... Awantura hiszpansko-arabska!
- Zanim co nastąpi, możesz pan nocować u mnie... - mówił pan Płoniewicz. - Maryśka,
wyporządz mi tam do czysta kancelarję i ułóż siennik z pościelą na szezlongu, - rzucił,
zwróciwszy oblicze w stronę kuchni.
Jędrek stał przy drzwiach, oszołomiony wszystkiem tak dalece, że prawie nie widział osób,
znajduiących się w mieszkaniu. Obok niego przesunęła się kilkakroć pokojówka z talerzami,
chodził to tu, to owdzie sam gospodarz, skakał jakiś mały piesek. Twarze obecnych widział,
jak gdyby zasłonięte mgłą, czy nikłem! smugami dymu. Gdy nakryto do stołu i wniesiono
półmisek z mięsiwem, p. Płoniewicz trochę szorstkim tonem wezwał Radka do zajęcia
miejsca przy końcu stołu. Chłopiec nieznacznym ruchem odpiął tornister, złożył go na ziemi i
usiadł. Dostał mu się kotlecik maleńki, ale przedziwnie smaczny po tak długiej wędrówce.
Skończywszy kolacją, gospodarstwo z kuzynem i dziećmi przeszli do sąsiedniego salonu, a
Jędrek, poprzedzony przez młodą służącą, udał się o swego locum. Z kuchni brudne i srodze
wykrzywione drzwi prowadziły do wąskiej izby z jednem okienkiem. Zciana wprost drzwi
zbita była z desek obielonych wapnem, między któremi widniały szerokie szpary. Stała tam
kanapa tak zdezelowana, jakby ją dopiero co przyniesiono z szafotu, gdzie z niej oprawca darł
pasy. Pod oknem znajdował się stolik, przy nim krzesełko. W rogu nudziła się szafka
pleciona, a wszystkie jej półki zawalone były książkami najrozmaitszych formatów.
Służąca przyniosła zaraz siennik, szczodrze słomą wypchany, poduszkę, prześcieradło i
lichą kołderkę, usłała prędko na szeslongu wysokie łoże i oddaliła się, zostawiając, niby
wspomnienie po sobie, cokolwieczek zakopconą lampę. Radek, gdy wyszła, oparł się
pięściami na stoliku, wlepił oczy w płomień i popadł w głęboką zadumę. Wszystkie zdarzenia
tego dnia tonęły w grubej nocy. Myśli chłopca przesuwały się od wypadku do wypadku, od
sceny do sceny, od osoby do osoby, niby wzrok, badający kształty wśród ciemności zupełnej,
gdy się wyjdzie ze światła i przywyka do mroku. Idąc poomacku tą drogą uciążliwą, Jędrek
trafiał na spotkanie ze szlachcicem i znowu cofał się wstecz aż do chwili mijającej. Serce jego
106
ściskała udręczająca ciekawość, skierowana w stronę dnia następnego, który owej chwili stał
dlań gdzieś w przestrzeni, niemal jak osoba złowroga i bezlitosna, ale tę ciekawość tłumił i
odtrącał, wciąż rozpatrując ubiegłe wypadki.
Nareszcie znużenie ogromne i twarda senność wyrwały go z obrębu dociekań. Spojrzał
wokoło i, zatrzymawszy wzrok na czystem posłaniu, westchnął z głębi piersi. Zciągnął buty z
uczuciem niewymownej ulgi, zgasił lampę i rozciągnął się na posłaniu. Była już głucha noc.
Kiedy niekiedy przerywał ciszę daleki turkot wozu, a zabłąkane jego echo uciskało serce
Jędrka, niby nadchodzące niebezpieczeństwo. Podnosił wtedy głowę i czekał, jakby w nadziei
usłyszenia wyroku przyszłości. Nazajutrz w towarzystwie Władzia, który mu drogę
wskazywał, udał się do gimnazjum i wręczył swoje świadectwa dyrektorowi.
Kriestoobriadnikow dał rezolucję przychylną i rozkazał zaciągnąć Radka w poczet uczniów
klasy piątej. Tegoż dnia miała miejsce instalacja pyrzogłowianina, urzędowa niejako, na
stanowisku korepetytora WÅ‚adzia PÅ‚oniewicza. Ów WÅ‚adzio nie należaÅ‚ do gwiazd i chwaÅ‚
gimnazjum. Wprowadzono go do klasy wstępnej za pomocą dużej łapówki, a ze wstępnej do
pierwszej przeciągnięto w sposób jeszcze bardziej rujnujący.
Zaraz przy pierwszej lekcji Radek zauważył, że jego uczeń z trudnością kombinuje i że
prawie całkiem nie ma pamięci. W trakcie rozpoczętego zadania z arytmetyki malec ustawał
zupełnie tak, jakby się w nim do cna rozkręciła sprężyna, która pchała ruch jego myśli.
Wlepiał wówczas oczy w jakiś znak lub plamę na papierze i nie było perswazyj, zachęty,
podniety, nagany, czy grozby, które były w stanie zmusić go do ruszenia rzęsą. Potrafił tak
stać kwadransami i godzinami, a z wszelką pewnością stałby dnie i doby nie zmieniając
pozycji i nie cofając oka z danego punktu. Radek przeraził się, zauważywszy tak wielki upór,
ale wkrótce pocieszyło go to spostrzeżenie, że Jest to upór bezwolny i bezwiedny, pewien
rodzaj niemocy umysłu. Wnet po otwarciu roku szkolnego zaczęło się ssanie matki-łaciny,
przyszły słówka, rozbiory tłumaczenia i gramatyka rosyjska, etymologje i syntaksy... Władzio
pogrążył się w odmęcie pracy. Z chwilą Spożycia ostatniego kęsa pieczeni obiadowej
przystępowano do korepetycji, czyli Radek zaczynał wykład naznaczonych lekcyj. Mówił
głosem równym, dobitnym, wyraznym, z pewnem suggiestyjnem akcentowaniem sylab,
tłumaczył, jak chłop rozumiejący sprawę objaśnia ją ciemnemu, trafiał do umysłu Władzia
słowy i dzwiękami, które miały wszelkie cechy ostrych strzał i haków. Wiedział doskonale,
że te usiłowania nie wywrą odrazu pożądanego skutku, że Władzio, mimo wszelkich
dowodzeń, będzie mrużył swe czerwonawe powieki i uśmiechał się odrobinkę złośliwie.
Korepetytorowi bardziej chodziło o rozruszanie pamięci, o wdrożenie w umysł
przynajmniej formy zadania. Przez ciąg całego popołudnia Władzio uczył się z korepetytorem
zagadnień arytmetycznych wprost na pamięć. Ta sama sprawa była z geografją. Kurs tej nauki
rozpoczyna się w gimnazjum klerykowskiem od elementarnych wiadomości z geografji
fizycznej. Roztropni i zdolni uczniowie klasy pierwszej nie osiągają z tego wykładu wie lkiej
korzyści, a cóż mówić o Władziu?... Ośmioletnie dziecko szwajcarskie z największą łatwością
i uciechą przyswaja sobie wiadomości geograficzne, mówią mu one bowiem naprzód o placu
szkolnym, o wiosce, czy miasteczku rodzinnem, o wsi sÄ…siedniej, o drogach dalszych, rzeczce
ł lesie, o wzgórzach bliskich, wreszcie o kantonie i kraju. Z historyjek o ruchu ziemi, księży
ca, o równikach, południkach i t. d. Władzio nie rozumiał nic zgoła. Radek przesiadywał nad
107
nim okropne godziny, jak djabeł nad dobra dnszą, rysował mu nie wiedzieć jakie kule
[ Pobierz całość w formacie PDF ]