[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nigdzie ani śladu Andrew i Franka. Przecież chyba nie wyszli
na spacer w taki mróz?
- Frank? - zawołała. Cisza.
Biegała od pokoju do pokoju, nawołując go co chwilę.
Chwyciła płaszcz z wieszaka i wybiegła do ogródka. Nikogo.
Kilka ptaków dziobało zamarzniętą ziemię, zabłąkana
wiewiórka wskoczyła na nisko zwisającą gałąź.
- Frank, gdzie jesteś! - krzyknęła. Cisza.
Rzuciła się w kierunku garażu.
Od razu stwierdziła, że jego samochód znikł.
Frank zabrał Andrew! Nie mówiąc jej ani słowa. Dokąd
mógł pojechać? Jak śmiał uciekać z Andrew!
Usiadła na schodkach i podciągnęła kolana pod brodę.
Przecież to niemożliwe! Jest przewrażliwiona. Ale
wystarczy kilka spokojnych oddechów.
Andrew na pewno jest bezpieczny. Na pewno!
Jednak w głębi serca zżerał ją strach, stopniowo zabierając
pewność, że Frank nigdy nie porwałby Andrew.
Frank od razu zauważył, że dzieje się coś dziwnego, kiedy
skręcił na podjazd i ujrzał Leenie siedzącą na schodkach.
Gdy go zobaczyła, zerwała się i podbiegła, wymachując
ramionami i krzycząc coś, czego nie rozumiał. Zatrzymał
samochód na podjeździe i uchylił okno.
- Gdzie jest Andrew?! - krzyknęła.
- Pssst... - Podniósł palec do ust i skinieniem głowy
wskazał tylne siedzenie. - Nie zbudź go.
- Nie waż mi się mówić, co mam robić! - syknęła,
szarpiąc za klamkę tylnych drzwi. - Otwórz te cholerne drzwi!
Oddaj mi natychmiast mojego syna!
- Co się, u diabła, z tobą dzieje? - Frank wcisnął przycisk
otwierający drzwi i wyskoczył z samochodu w samą porę, aby
chwycić Leenie, która już sięgała do środka.
Przyciągnął ją do siebie, po czym zamknął ostrożnie
drzwi, zanim jej wrzaski zbudzą dziecko.
- O co chodzi? Przecież zostawiłem wiadomość na
lodówce. Uspokój się, zaraz dostaniesz histerii.
- Nie dostanę! Jak śmiałeś zabrać go, nie mówiąc mi ani
słowa?
- Nie czytałaś kartki? Nie sądzisz, że przesadzasz?
- Ja przesadzam? Ty nieczuły draniu bez serca! Mój syn
został porwany i przez wiele dni nie miałam pojęcia, co się z
nim dzieje. A ty tak po prostu zabierasz go ze sobą, nie
pytając mnie o zdanie. Co mogłam pomyśleć?!
No tak, jeśli tak to ująć... Zabrał dziecko ze sobą, aby
jechać po lunch, który miał być niczym gałązka oliwna. Nie
miał zamiaru jej przerazić. Nic dziwnego, że teraz była taka
wściekła.
Zajrzał w jej zapłakane oczy.
-
Kochanie,
przepraszam,
tak
mi
przykro...
Nie
pomyślałem... Możesz mnie zwymyślać od najgorszych.
Andrew był marudny, więc wziąłem butelkę i zabrałem go ze
sobą. Wiedziałem, że jeśli zapukam do sypialni, znowu
będziesz krzyczeć... To było głupie, wiem. Niewybaczalnie
głupie.
- A ja... naprawdę przesadzam... Objął ją i pocałował w
skroń.
- Przepraszam za to, co powiedziałem wcześniej. Idiota ze
mnie. Masz rację, nie potrafię ufać kobietom... I chciałbym,
żebyśmy zostali kochankami, ale zgodzę się również na
przyjaźń.
- Frank... przecież wiesz... nie możemy być tylko
przyjaciółmi. To chemia... Nic nie możemy na to poradzić...
chyba że...
- Pobierzemy się?
- Co? Nie, nie o to...
- Chcesz powiedzieć, że jeśli poproszę cię o rękę, to mi
odmówisz?
- Tak. Nie. Frank, nie rób mi tego. Nie chcesz się żenić
ani ze mną, ani z nikim innym...
- Chcę być prawdziwym ojcem dla Andrew. Chcę być
twoim mężem. Znasz inne rozwiązanie niż małżeństwo?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Porozmawiamy o tym później - powiedziała Leenie. -
Teraz chcę zabrać Andrew do domu i położyć go spać. Chcę
go widzieć w pokoju, w łóżeczku i czuwać nad nim.
Frank bez słowa wyjął dziecko z fotelika i podał jej.
- Jeszcze raz przepraszam, że cię zdenerwowałem.
Przysięgam, to się już nigdy nie zdarzy. Jeśli chcesz, nie
zabiorę Andrew nawet z jednego pokoju do drugiego bez
twojego pozwolenia.
Nie mogła gniewać się na niego po takich przeprosinach.
Chciała wierzyć w ich szczerość.
Gdyby mu ufała, nigdy by jej nie przyszło do głowy, że
mógłby go porwać.
Resztę dnia spędzili jak rodzina. Zjedli razem lunch,
składający się z croissantów i sałatki z kurczaka. Rozmawiali
o przyszłości, o zaletach i wadach małżeństwa, o opiece nad
Andrew. Nie doszli do żadnego rozwiązania, choć oboje
chcieli tego, co najlepsze - dla ich syna. Sami jednak nie
wiedzieli, co by to miało być.
Grudniowe słońce zachodziło wcześnie, dni były krótkie.
Ciemność zapadała już około piątej. Frank siedział na
podłodze, bawiąc się z Andrew. Leenie zasłaniała okna i
zapalała lampy, kiedy zadzwonił telefon. Obejrzała się,
przestraszona.
- Mam odebrać? - zapytał Frank.
- Nie, ja odbiorę. - Podeszła do aparatu stojącego w
pobliżu okna, podniosła słuchawkę. - Słucham, Patton przy
telefonie.
- Leenie?
- Haley? Co się dzieje? Zastanawiałam się już, czemu nie
przychodzisz.
- Myślałam, że chcecie trochę pobyć sami. Poza tym mam
problemy tu, w stacji, i muszę siedzieć i szukać zastępstwa na
twój wieczorny program.
- Co się stało ze wszystkimi?
- Doktor Bryant wyjechał do pilnego przypadku, Megan
Vickers nie ma w domu.
- No cóż, sądzę, że mogłabym przyjechać tylko na dziś
wieczór.
- Mogłabyś? Nie, daj spokój! Nie jesteś gotowa, żeby
wrócić do pracy.
Frank podniósł Andrew i podszedł do Leenie.
- Co się dzieje?
- Poczekaj chwilę,
Haley. - Zakryła dłonią mikrofon i
spojrzała na Franka. - Myślisz, że dasz radę zaopiekować się
Andrew przez jakieś trzy godziny? Haley ma problemy ze
znalezieniem
zastępstwa
na
mój
dzisiejszy
program.
Chciałabym...
- A ufasz mi?
Ich spojrzenia spotkały się na długą chwilę. Dobre
pytanie. Czy ufała Frankowi? Czy ufała, że zajmie się ich
synem, że z nim nie ucieknie?
- Tak, ufam ci.
Przez ułamek sekundy dostrzegła w jego oczach, w
wyrazie jego twarzy coś, od czego zadrżało jej serce.
Uśmieszek, błąkający się w kącikach jego ust, zamienił się w
szeroki uśmiech.
- Możemy razem z tobą jechać do stacji.
- Cóż, to by było... Nie, to nie jest konieczne. Na
zewnątrz jest bardzo zimno, Andrew i tak zasypia o ósmej,
więc... lepiej niech tu zostanie.
- Dobrze. Powiedz Haley, że będziesz dzisiaj w radiu.
Posłusznie zdjęła dłoń z słuchawki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl