[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzęsiona i słaba, ale nie próbowała się wykręcać i została na ze-
braniu.
- George i ja wybieramy się dziś na mały rekonesans - powie-
dział Lukas.
- Dokąd pojedziemy? - wtrąciła.
- Kilka kilometrów w górę rzeki jest murzyńska wioska. Amber
będzie tam pozowała jako biała afrykańska królowa - odparł Lu-
kas i spojrzał na asystentkę. - Musisz wstać jutro przed świtem,
pojechać na miejsce i przygotować scenografię. Wez ze sobą ry-
sunki. Wszystko, co potrzebne, załadujemy wieczorem do dżipa.
Mam nadzieję, że dasz sobie radę.
- Na pewno nie zaśpię. Możesz na mnie liczyć.
- To chciałem usłyszeć.
George chętnie rzuciłaby w niego grubym notesem, ale odcze-
kała chwilę i szybko ochłonęła.
- Skoro już wiem, co mnie jutro czeka, mogę pójść do namio-
tu, żeby się umyć i przebrać?
- Tak, ale nie siedz za długo. Musimy jechać do wioski, żeby
rozejrzeć się na miejscu.
- Wrócę za kilka minut.
Szybko zmyła z siebie kurz, a potem wyjęła z torby workowate
szorty i białą męską koszulę za dużą o kilka numerów. Gdy
68
S
R
szczotkowała włosy, dobiegł ją głos Lukasa.
- Mogę wejść? - Nie czekając na odpowiedz, odchylił połę
namiotu. George pospiesznie zwinęła włosy w ciasny kok i
upięła je szpilkami.
- Okropnie się guzdrzesz! - marudził. - Nie lubię po ciemku
jezdzić miejscowymi drogami. W buszu lub na sawannie wszyst-
ko się może zdarzyć.
- Do wieczora jeszcze daleko - odparła, siląc się na spokój. -
Jest dopiero wpół do piątej.
- W tych stronach zmierzch zapada o szóstej po południu. Je-
steśmy prawie na równiku - powiedział z roztargnieniem. Pod-
szedł bliżej i patrzył, jak upina włosy. Zakłopotana upuściła szpil-
ki i złocista fala opadła na plecy. Wyciągnął rękę, ostrożnie wziął
w palce jasny kosmyk i szepnął: - Bardzo piękne, złote jak sło-
neczne promienie. Czemu je upinasz?
- Przeszkadzają mi w pracy - mruknęła, wsuwając okulary na
nos. Włożyła kapelusz, zawiesiła na szyi swój aparat fotograficz-
ny i zapytała: - Możemy jechać?
- Naturalnie - odparł i ruszył przodem w stronę dżipa. Ziryto-
wała się, gdy po raz kolejny otworzył jej drzwi.
- Czy wobec Michaela byłeś równie uprzejmy? -spytała ze zło-
ścią. - Nie oczekuję specjalnych względów i chcę być traktowana
tak samo jak twój poprzedni asystent.
- To nie będzie łatwe - odparł rozbawiony Lukas. - Michael
nie działał na mnie tak jak ty - wyjaśnił, a George poczuła, że
69
S
R
się rumieni. - Ciekawe, jak by zareagował na coś takiego. - Po-
chylił głowę i musnął wargami jej usta, a potem odsunął się i
mruknął: - Niedługo sobie przypomnę. Przecież nie zapomi-
nam twarzy.
- Wskazał fotel pasażera. - Jedziemy?
Przez chwilę stała nieruchomo, patrząc w roześmiane, szare
oczy, a potem niezgrabnie zajęła miejsce. Lukas usiadł obok niej,
udając, że nie widzi ciemnych rumieńców. Uruchomił silnik i za-
czął mówić o zaplanowanej na jutro sesji zdjęciowej. George z
wolna ochłonęła i wzięła się w garść.
- Wspomniałam, że chcę być traktowana jak Michael
- odezwała się nagle.
- Wiem, o co ci chodzi. Twój ojczulek nie byłby zadowolony,
gdybym cię poderwał. Wie, że dzielimy namiot?
- To nie ma związku... - Umilkła w pół zdania i odparła krótko:
- Nie. Z pewnością byłby oburzony.
- Trudno. Mówmy o pracy - zaproponował Lukas. -Jutro rano
zawieziesz do wioski elementy scenografii i sama je ustawisz,
żeby wszystko było gotowe, kiedy zjawi się ekipa. - Zerknął na
nią podejrzliwie. - Masz prawo jazdy? Umiesz prowadzić auto?
- Jasne! Mam przyjechać po ciebie i resztę?
- Nie, Mark i Walter jadą wieczorem do Nairobi po samochód,
który oddaliśmy do warsztatu. Rozbił go Michael, gdy prowadził
po pijanemu. Dlatego wylądował w szpitalu, więc będzie miał
nauczkę. Gdyby spowodował wypadek w Anglii, straciłby prawo
jazdy.
70
S
R
- Straszny z niego głuptas.
- W tej kwestii muszę przyznać ci rację. - Lukas skrzywił się, a
potem dodał z ożywieniem: - Widać już wioskę.
Z daleka zobaczyli chaty ustawione wokół okrągłego placu.
Gdy wjechali między zabudowania, młodsze dzieci bojazliwie
przylgnęły do matek. Za autem biegła gromada chłopców oraz sta-
do psów. George natychmiast zaczęła robić zdjęcia. Zaparkowali
wśród chat, a uśmiechnięty Lukas wyciągnął z kieszeni torebkę
miętowych cukierków i hojnie częstował dzieciaki.
- Nie zapomnij o tamtych - szepnęła George, wskazując nie-
śmiałe maluchy, które nabrały odwagi, gdy przykucnął i wyciągnął
do nich rękę. Z poważnymi minami brały od niego cukierki i
umykały w objęcia czarnoskórych mam.
Do samochodu podszedł naczelnik wioski, starszy mężczyzna
w czystych, ale mocno zniszczonych spodniach i wytartej kami-
zelce.
- Jumbo - przywitała się uprzejmie George, a Lukas wyjaśnił,
gdzie chcą robić zdjęcia. W towarzystwie wiejskiego dostojnika
poszli obejrzeć teren.
- Zbudujesz podium i tron z nowiutkich opon.
- Skąd je wezmę? - wtrąciła, rozglądając się bezradnie.
- Będą w dżipie, który Mark przyprowadzi wieczorem z Nairo-
bi. Dopilnują z Walterem, żebyśmy dostali takie, jakich nam po-
trzeba. Zabiorą je potem mieszkańcy wioski, a dochód ze sprze-
71
S
R
daży przeznaczą na budowę szkoły.
- Sami ją budują? W takiej dziczy? - wypytywała George.
- Czemu jesteś taka zdziwiona?
- Chciałabym zobaczyć, jak sobie radzą - oznajmiła, nie zwra-
cając uwagi na jego ton i kwaśną minę. - Sądzisz, że mi pozwo-
lą?
- Będą zachwyceni. - Lukas westchnął. - Czy możesz przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl