[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Daleko jeszcze?- spytał.
- Nie wiem. Może z trzysta metrów, ale nie jestem pewna, czy
dobrze idziemy. Widzisz płot?
- Nie, ale musi być gdzieś z prawej strony. Usiłowała wstać. Ethan
podtrzymywał ją, ale niewiele to pomogło.
- To nie ma sensu, zostaw mnie i idz po pomoc - szepnęła.
- Nie ma mowy, wstawaj. Potrząsnęła głową.
- Powiedziałem: wstawaj!
Do Kate niewiele już docierało. Nie była w stanie zebrać resztek sił.
Nie wiedziała już, ani gdzie się znajduje, ani dokąd idzie. I wcale jej to nie
interesowało. Równie dobrze mogłaby tu zostać. Chciało jej się spać.
Znieg był miękki i głęboki. Zamknie oczy i pogrąży się we śnie. Wreszcie
sobie odpocznie. Nie czuła zimna. Przeciwnie, czuła jakąś dziwną błogość,
przepełniało ją uczucie szczęścia i spokoju.
42
RS
Tylko dlaczego ktoś jej przeszkadza? Jak z zaświatów dochodził do
niej jakiś męski głos. Kto to może być? I czego chce?
- Kate, wstań - prosił Ethan. - Nie wolno ci spać. Zamarzniesz.
Wstań, pomogę ci.
- Nie chcę. Nigdzie nie idę - wyszeptała.
- Kate, musisz iść. To już niedaleko - nalegał Mills. Przewróciła się
na plecy. Zamrugała. Co to za cień tam nad nią? Anioł czy może śmierć?
Nagle uzmysłowiła sobie, co to jest, i szeroko otworzyła oczy.
- Ethan! - powiedziała, zwracając ku niemu głowę. Przykucnął obok
niej Dyszał ciężko.
- To gałęzie - powiedziała. - Jedyne drzewo liściaste w tej okolicy
rośnie na dziedzińcu przed naszym domem.
Ethan ukląkł i rozejrzał się dokoła.
- Nie widzę żadnych świateł - zauważył.
- Podejdz do pnia i sprawdz, czy na dużej gałęzi wisi huśtawka.
Ethan zrobił, o co go prosiła. Po chwili wrócił.
- Jest, Kate. Czuję dym. Chodzmy!
Kate udało się jakoś podnieść. Ethan chwycił ją mocno i niemal
niósł. Przeszli obok drzewa ku domowi. Zobaczyli blade światło, a po
chwili okno. Kate rozpłakała się z radości. Gdy wdrapali się na ganek,
oboje upadli wyczerpani. Ethan pociągnął ją do drzwi. Leżała płacząc.
Zapukał.
- Dobry Boże! - krzyknęła przerażona Celia na ich widok.
W tym momencie Kate straciła przytomność.
Gdy doszła do siebie, leżała już na kanapie w salonie starannie
otulona kocem. W fotelu przy kominku, zwykle zajmowanym przez ojca,
43
RS
siedział Ethan Mills. Nie wyglądał najlepiej. Nic dziwnego, zmagania Z
burzą śnieżną, wysiłek fizyczny i napięcie powaliłyby każdego. Kate
obserwowała go przez chwilę. Miał harmonijne rysy twarzy, ale było w
nich coś dzikiego, pierwotnego. Jaki jest naprawdę ten niedoszły mąż jej
siostry, ojciec jej dziecka?
Ocknęła się z zadumy, słysząc skrzypnięcie drzwi. Do pokoju weszła
Celia. Na stoliku obok Ethana postawiła tacę.
- Ogrzał się pan trochę, panie Mills? - spytała.
- O, tak.
- Herbata rozgrzeje pana od środka. Nalać?
- Bardzo proszę.
- To dobrze, że pan Rawley już się położył - mówiła dalej Celia. Z
pewnością wyrzuciłby pana.
- Pewnie tak.
Kate słyszała tę rozmowę jak przez mgłę. Morzył ją sen. Poczuła na
czole rękę Celii.
- Jak tam? - dobiegł ją głos Ethana.
- Jest już cieplejsza - odparła Celia. - Myślę, że wszystko będzie
dobrze. Pozwólmy jej się wyspać. - Ludzie w rezerwacie mówią, że pan
jest niewinny ciągnęła. - To prawda?
- Tak. Poszedłem tam, żeby uspokoić chłopaków. To policjanci
pierwsi zaczęli strzelać.
- Ja osobiście bardzo się zmartwiłam tym, co się stało. I było mi
przykro, że Danny pana nie zna - dodała Celia, ściszając głos. - Ale niech
pan nie mówi tego panu Rawleyowi. W jednej chwili by mnie zwolnił.
44
RS
- Ma pani w sobie indiańską krew, pani Dove. Dlaczego pracuje pani
u takiego człowieka?
- Ma swoje wady, ale dla mnie zawsze był dobry. A co ważniejsze,
bardzo kocha wnuka. Nie może pan zapominać, że chłopiec jest członkiem
tej rodziny, jest jednym z Rawleyów i mają do niego prawo.
- Ale ja jestem ojcem i w związku z tym, że matka dziecka nie żyje,
mam pierwszeństwo.
- Chciałabym panu powiedzieć, że Kate w niczym nie ustępuje
prawdziwej matce, panie Mills. Kocha chłopca i troszczy się o niego.
- Doceniam to. Mam dla niej uznanie za to, co zrobiła. Ale nie jest
matką Daniela, a ja nie zrezygnuję z syna.
- Co pan zamierza?
- Jeszcze nie wiem. Teraz chciałbym go zobaczyć.
- Chyba byłoby lepiej, żeby poczekał pan, aż Kate się obudzi i
zaprowadzi pana do małego - poradziła Celia.
- Zgoda, poczekam
- Panu też nie zaszkodziłoby trochę snu. Pytanie tylko, gdzie pana
ulokować. Pan Rawley zwykle wstaje dość wcześnie rano. Z pewnością
nie byłby zadowolony, zastając pana w swoim salonie.
- Wyobrażam sobie. Jest mi obojętne, gdzie będę spał. Może być w
nawet w stodole.
- Na terenie rancza stoi mały domek, w którym mieszkałam, zanim
Danny przyszedł na świat. Mógłby pan tam przenocować, jeśli ma pan
jeszcze tyle siły, żeby przejść kilkadziesiąt metrów.
- Zwietnie. Jakoś dojdę.
45
RS
Kate obserwowała Ethana spod na wpół przymkniętych powiek.
Pociągnął łyk herbaty i odstawił filiżankę. Przez chwilę grzał ręce w ogniu
kominka, po czym cofnął się o parę kroków, by przyjrzeć się wiszącemu
nad nim obrazowi. Jake Rawley zamówił go przed laty. Był to portret jego
córek, namalowany, gdy Kate miała dwadzieścia lat, a Becky trzynaście.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]