[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podskakiwała z radości na swoim wózku.
- Widzę, że masz doskonały nastrój - zauważył.
Wyjaśniła, że wieczorem ona i Darcy wybierają się z przyjaciółmi na tańce. Błysk
w jej oczach nie pozostawiał wątpliwości, że przyjaciele są płci męskiej.
Pewnie jeden z nich to ten gliniarz, Jared, pomyślał smętnie, zamiast się ucieszyć.
Ależ cieszę się, powtarzał w duchu. Oszukiwał się. Tak naprawdę to był zazdrosny, że
Darcy spędziła wieczór z Jaredem.
Pocierając gniewnie brodę, wstał z łóżka i wziął prysznic. Potem udał się do kuch-
ni. Zastał tam Lane.
- Gdzie ona jest? - zapytał.
Lane nawet nie udawała, że nie wie, o kogo brat pyta.
- Cara i Amy mają wpaść na śniadanie. Zjemy w ogrodzie. Poprosiłam nowego
ogrodnika, żeby wyniósł stół i krzesła. Darcy też tam jest, robi świeży sok.
Skinąwszy głową, Patrick ruszył do drzwi. W ocienionym zakątku na końcu traw-
nika zobaczył Darcy z misą owoców. Kiedy podszedł bliżej, wyłączyła mikser.
- yle spałeś? Wyglądasz jak chmura gradowa.
- Nie mówi się szefowi, że wygląda jak chmura.
Zatrzepotawszy rzęsami, uśmiechnęła się zawadiacko.
- Za pózno. Już powiedziałam.
- Humor ci dopisuje, czyli wieczór się udał? - Zaklął w duchu. Powinien był ugryzć
się w język. To, co Darcy robi w wolnym czasie, to jej sprawa.
Spoważniała. Na jej twarzy odmalował się wyraz lekkiego niepokoju.
- Przepraszam, Cerise wspomniała, że idziecie na tańce, ale nie powinienem dopy-
tywać...
- Nie, nie, w porządku. Naprawdę. Po prostu myślałam, że będę się dobrze bawić.
Lekcje sprawiały mi dużą przyjemność, uwielbiam się uczyć nowych rzeczy, ale dotąd
R
L
T
zajęcia odbywały się w prywatnym miejscu, a wczoraj... W każdym razie miałam wraże-
nie, jakby wszyscy się na mnie gapili. Na szczęście nie było tłoku, ale i tak czułam się
nieswojo. Zajmowałam za dużo miejsca na parkiecie.
- Miałaś takie samo prawo tam być jak każdy.
Roześmiała się wesoło.
- Dziękuję, że to mówisz. Boże, gdybyś teraz widział swoją minę! Ten wyraz obu-
rzenia! Z drugiej strony nawet pasuje do człowieka na twoim stanowisku.
- Jakby cię moje stanowisko cokolwiek obchodziło - odparł łaskawszym tonem.
Między innymi na tym polegał jej urok: że nie interesowała jej jego pozycja społeczna,
jego konto... Nie, przestań, skarcił się. Znów podążał w niedozwolonym kierunku. - By-
łaś z Jaredem?
- Kto to jest Jared? - spytał głos za jego plecami.
Patrick obejrzał się. Cara szła po trawie, trzymając za rączkę syna. Darcy instynk-
townie przesunęła się za stół.
- Przyjaciel Darcy.
- Przyjaciel? - Amy dołączyła do siostry. - To wspaniale!
Patrick posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, poczym wziął obu chłopców na ręce.
Nagle w oczach Darcy dojrzał wyraz takiego bólu, smutku i tęsknoty, że obrócił się, za-
mierzając udać się z siostrzeńcami do domu.
- A śniadanie? - spytała Darcy łamiącym się głosem.
- Nie jestem głodny.
- Nie wolno bez śniadania zaczynać dnia.
Siostry, zdziwione jej tonem, uniosły brwi.
- Mam brzydki nawyk pouczania Patricka - wyjaśniła Darcy. - Staram się od tego
odzwyczaić, ale kiepsko mi to idzie.
- Na twoim miejscu nie przejmowałabym się - rzekła Lane, dołączywszy do towa-
rzystwa. - Przecież on wkrótce wyjeżdża. A kto wie, co będzie pózniej? Może wróci z
żoną, która będzie mu gotować i go pouczać?
Patrick popatrzył na siostrę ze złością. Nie ulegało wątpliwości, że Lane próbuje
zniechęcić Darcy.
R
L
T
- No co? - Siostra odwzajemniła jego spojrzenie. - Nie mówię, że zostawisz biedną
Darcy na lodzie. Sądziłam, że ma już jakieś oferty pracy...
Zawsze, gdy miała wyrzuty sumienia, bawiła się włosami. Teraz też okręcała ko-
smyk wokół palca.
- Nie, nie zostawię Darcy na lodzie - odparł Patrick i oddalił się z siostrzeńcami do
domu.
Wolałby pilnować sióstr, które nie owijały niczego w bawełnę, ale nie chciał nara-
żać Darcy na ból, jaki wyzierał z jej oczu, gdy patrzyła na dzieci.
Hm, może powinien był poprosić, by spytały ją, co czuje do Jareda. Ale czy na-
prawdę chciał to wiedzieć?
- Darcy, te muffinki rozpływają się w ustach - powiedziała Amy. - A tak w ogóle to
przepraszam. Brzydko się zachowywałyśmy. Po prostu...
- Wiem. Boicie się, czy przypadkiem nie zadurzyłam się w waszym bracie, ale za-
pewniam, że do niczego między nami nigdy nie dojdzie.
Amy oblała się rumieńcem.
- Owszem, martwimy się o brata - Cara pospieszyła siostrze na ratunek - ale zle nas
zrozumiałaś. Patrick tak wiele dla nas poświęcił, nigdy nie dał nam odczuć, że stanowi-
my dla niego ciężar, nie myślał o sobie. Teraz wreszcie jest wolny, może robić, co chce.
Tyle że bez nas może czuć się samotny. No i... mnóstwo kobiet czeka na okazję, żeby się
z nim umówić. Nie tylko Angelise. A my snułyśmy plany...
Plany, w których nie było miejsca dla niej. Darcy uśmiechnęła się w duchu. Wła-
śnie tak wygląda jej życie: albo ona nie pasuje do czyichś planów, albo czyjeś plany jej
nie bardzo się podobają. Trudno. Nie chciała sprawiać siostrom Patricka kłopotu, być za-
pamiętana jako ta, która przeszkodziła im w znalezieniu dla brata idealnej kobiety.
Bo co jak co, ale ona idealna nie jest, i wcale nie miała na myśli swoich nóg. Wciąż
widziała przed oczami dwóch małych urwisów w ramionach Patricka. Tak, Patrick za-
sługuje na własne dzieci. Mógłby je kochać i rozpieszczać. Jej serce przepełniło się bó-
lem.
- Nie musicie się o mnie martwić. Nie wdam się w żaden romans z waszym bra-
tem.
R
L
T
Wszystkie trzy odetchnęły z ulgą, choć w ich oczach nadal malowały się wyrzuty
sumienia. Dokończyły w milczeniu śniadanie, po czym wstały od stołu, zebrały talerze i
pożegnawszy się z Darcy, ruszyły do domu.
Pięć minut pózniej, kiedy Darcy przecierała stół, Patrick wyszedł na dwór.
- Właśnie chciałam zawołać Petera, żeby pomógł mi to wnieść do środka.
- A ja ci nie wystarczę?
Popatrzyła w jego oczy. Och, zdecydowanie by wystarczył. Każda dziewczyna ma-
rzy o takim facecie. Nawet ta, która wie, że go mieć nie może.
- No, nie wiem - rzekła z uśmiechem, aby rozładować napięcie. - Pokaż mięśnie.
Posłusznie, nie kryjąc rozbawienia, przybrał odpowiednią pozę. Oczywiście to były
żarty, ale muskuły miał fantastyczne.
- W porządku, możesz wziąć te lekkie miseczki. Poradzisz sobie z nimi.
- Z nimi tak, a z tobą? Z wami? - spytał, kiedy skierowali się do domu.
- Z wami?
- Z mieszkańcami Herosa - wyjaśnił. - Co się dzieje? Kiedy wczoraj tam zajrzałem,
wszyscy nabrali wody w usta, nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Słyszałem, jak wymie-
niają twoje imię. Darcy, o co chodzi?
Weszli do domu. Odstawiwszy rzeczy, które wniósł z ogrodu, pochylił się nad
wózkiem.
Darcy wstrzymała oddech. O co chodzi? O to, że ilekroć patrzy na Patricka, ogar-
nia ją idiotyczna nieprzeparta ochota, aby znalezć się w jego ramionach.
- Nic się ze mną nie dzieje - odparła poważnie.
- A z innymi mieszkańcami?
Korciło ją, aby zignorować pytanie albo skłamać, ale...
- Powiedz - poprosił. - Chętnie pomogę. Przynajmniej spróbuję pomóc.
- Nie, Patrick. Nie możesz rozwiązywać wszystkich naszych problemów. - Zamil-
kła. - Niektórych bitw nie da się wygrać. Trzeba się z tym pogodzić. Już i tak jesteśmy ci
niesamowicie wdzięczni...
- Nie chcę twojej wdzięczności - powiedział cicho.
- Nic na to nie poradzę.
R
L
T
Przysunął się jeszcze bliżej.
- Nie mogę znieść myśli, że sąsiedzi was krzywdzą.
- To tylko jedna czy dwie osoby.
- Gdzie indziej by się to nie zdarzyło.
- Nie wiadomo.
- Wiadomo. Mieszkam tu całe życie. Ciągle trafia się ktoś, kto nie lubi małych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl