[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ramionach. Przespacerowała się aleją, potem weszła do altanki i trzymając się poręczy
obojętnie popatrzyła w dół i w dal na morze. Nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi, jakby
nie zauważyła. Obejrzałem ją od stóp do głowy (a nie od głowy do stóp, jak się patrzy na
mężczyzn) i doszedłem do wniosku, że jest młoda, ma nie więcej niż dwadzieścia pięć lat,
ładniutka, zgrabna, najwyrazniej już nie panienka i należy do porządnych kobiet. Ubrana była
po domowemu, ale modnie i gustownie jak zwykle ubierają się w N. wszystkie inteligentne
panie.
 O, z tą by się związać...  pomyślałem, oglądając jej piękną talię i ręce.  Niczego sobie...
Chyba żona jakiegoś eskulapa albo nauczyciela gimnazjum .
Ale związać się z nią, to znaczy zrobić z niej bohaterkę jednego z tych pośpiesznych
romansów, które tak uwielbiają turyści, nie było rzeczą łatwą, wręcz niemożliwą.
Zrozumiałem to, kiedy uważniej przyjrzałem się jej twarzy. Patrzyła w taki sposób i miała taki
wyraz twarzy jakby morze, dym na horyzoncie i niebo już dawno jej się znudziły i tylko
męczyły wzrok; była wyraznie zmęczona, nudziła się, rozmyślała o czymś smutnym, a na jej
twarzy nie było nawet tego próżnego, sztucznie obojętnego wyrazu jaki miewa prawie każda
kobieta, kiedy czuje obok siebie obecność obcego mężczyzny.
Blondynka ukradkiem rzuciła na mnie znudzone spojrzenie, usiadła na ławce i zamyśliła
się nad czymś. Zrozumiałem z jej spojrzenia, że nic ją nie obchodzę i że moja stołeczna
fizjonomia nie wzbudziła w niej nawet najmniejszego zainteresowania. Postanowiłem jednak
wszcząć z nią rozmowę i zapytałem:
 Przepraszam panią, będzie pani tak łaskawa powiedzieć, o której odjeżdżają stąd do
miasta linijki?
 Chyba o dziesiątej lub jedenastej...
Podziękowałem. Zerknęła na mnie raz, drugi i na jej obojętnej twarzy przemknęła nagle
ciekawość, potem coś podobnego do zdziwienia... Pośpieszyłem przybrać obojętną minę i
odpowiednią pozę: bierze! Nagle poderwała się z ławki jakby ją coś użądliło, przelotnie
uśmiechnęła się i gorączkowo oglądając mnie ze wszystkich stron, zapytała nieśmiało:
 Przepraszam, czy pan nie nazywa się przypadkiem Ananjew?
 Zgadza się...  odpowiedziałem.
 Pan mnie nie poznaje? Nie?
*
Tu: odszkodowanie za zbezczeszczenie (niem.).
56
Trochę się zmieszałem, uważnie na nią popatrzyłem i, proszę sobie wyobrazić, poznałem ją
nie po twarzy czy figurze, a po łagodnym, zmęczonym uśmiechu. Była to Natalia Stiepanowna
lub, jak ją nazywali, Kicia, ta sama, w której byłem zakochany bez pamięci jakieś siedem
osiem lat temu, kiedy nosiłem jeszcze mundurek gimnazjalisty. Odległe dzieje dni minionych,
klechdy zamierzchłej już przeszłości...* Pamiętam tę Kicię, kiedy była maleńką, chudziutką
piętnastoletnią gimnazjalisteczką i idealnie odpowiadała gustom gimnazjalistów, bo była
jakby specjalnie stworzona do platonicznej miłości. Była cudowną dziewczynką! Bladziutka,
delikatna, leciutka  wydawało się, dmuchnąć na nią, a odleci jak puch do samych niebios 
twarz łagodna, zdziwiona, rączki malutkie, włosy długie aż po pas, miękkie, talia cienka jak u
osy  krótko mówiąc, coś eterycznego, przezroczystego jak światło księżyca, więc piękność
niesamowita według gimnazjalisty... Byłem w niej zakochany  i to jak! Nocami nie spałem,
wiersze pisałem... Zdarzało się, siadywała wieczorami w miejskim parku na ławce, a my,
gimnazjaliści, gromadziliśmy się wokół niej i z namaszczeniem ją obserwowaliśmy... W
odpowiedzi na nasze komplementy, pozy i westchnienia nerwowo wzruszała ramionami od
wieczornego chłodu, mrużyła oczy i łagodnie się uśmiechała, robiła się wtedy bardzo podobna
do malutkiego, milutkiego koteczka; kiedy patrzyliśmy na nią, każdemu z nas chciało się ją
popieścić i pogłaskać jak kotkę  stąd przezwisko Kicia.
W ciągu siedmiu ośmiu lat mojej nieobecności bardzo się zmieniła.
Spoważniała, przybrała na wadze i już nie była podobna do miękkiego, puszystego kotka.
Rysy jej twarzy nie to, że zestarzały się czy zblakły, a zrobiły się jakby przyćmione i sroższe,
włosy wydawały się być krótsze, wzrost większy, ramiona prawie dwa razy szersze, a
najważniejsze, że na jej twarzy pojawił się wyraz macierzyństwa i pokory, jaki bywa u
porządnych kobiet w jej wieku, którego wcześniej, oczywiście, u niej nie widziałem... Krótko
mówiąc, z tamtych gimnazjalnych czasów platonicznej miłości pozostał tylko łagodny
uśmiech i nic więcej...
Zawiązała się rozmowa. Dowiedziawszy się, że jestem inżynierem, Kicia strasznie się
ucieszyła.
 Jak cudownie!  powiedziała, patrząc mi radośnie w oczy.  Ach, jak cudownie! Zuchy z
was wszystkich! Z całego waszego rocznika ani jednego pechowca, wszyscy na ludzi wyszli.
Jeden inżynier, drugi doktor, trzeci nauczyciel, czwarty ponoć słynny śpiewak w
Petersburgu... Zuchy z was wszystkich co do jednego! Ach, jak cudownie!
W oczach Kici iskrzyła się prawdziwa radość i życzliwość. Zachwycała się mną jak starsza
siostra albo była nauczycielka. A ja patrzyłem na jej miłą twarz i myślałem:  Dobrze by było
pójść z nią dzisiaj do łóżka!
 Pamięta pani, Natalio Stiepanowno  zapytałem ją  jak kiedyś w ogrodzie dałem pani
kwiaty z liścikiem? Pani to przeczytała i tak się zdziwiła...
 Nie, nie pamiętam  powiedziała śmiejąc się.  Ale pamiętam, jak chciał pan przeze mnie
wyzwać Florensa na pojedynek...
 A tego, proszę mi wybaczyć, nie pamiętam...
 Było, minęło...  westchnęła Kicia.  Kiedyś byłam dla was wszystkich boginią, a teraz
moja kolej wami się zachwycać...
Dowiedziałem się pózniej, że w dwa lata po skończeniu gimnazjum wyszła za mąż za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl