[ Pobierz całość w formacie PDF ]

upiera się, że iglaczki zniweczono jej około siedemnastej, może nawet odrobinę
przed. Zaraz, moment, ona operuje światłem i ciemnością, sprawdzmy, o której
zaszło słońce. . .
Chwyciłam kalendarzyk.
 Około siedemnastej. Zgadza się. Ona jeszcze wszystko doskonale widzia-
ła, gdyby nic nie zasłaniało jej horyzontu, widziałaby i resztkę słońca, zatem ja
bym przyjęła szesnastą pięćdziesiąt pięć. Mówi, że strzeliło z rury wydechowej,
znaczy, denatka padła o szesnastej pięćdziesiąt pięć. Ma pani dokładność idealną.
I co?
 I nikt tędy nie jechał aż do siedemnastej czterdzieści dwie?
Zastanowiłam się.
 Trzy kwadranse. W grę wchodzi tylko jeden dom. Ci z jednej strony do
mnie nie docierają, ci z drugiej też nie, przez ten chwilowy wykop. Pies z kulawą
131
nogą mógł się tu nie plątać przez trzy kwadranse, szczególnie że ludzie dopiero
zaczynali wracać z pracy. Owszem, mogła sobie leżeć spokojnie przez trzy kwa-
dranse. I jeśli w tym czasie pojawił się jakiś przypadkowy samochód, nie ma siły,
musiał ją dostrzec. Chyba że miał za kierownicą ślepego kretyna, ale przy prawach
jazdy badają wzrok. . .
Borkowska najwyrazniej w świecie łamała się w sobie. Nabrałam nadziei, że
jakieś tajemnice z siebie wydusi.
 Blondynka  powiedziała jakimś takim martwym głosem.  Nie, to nie-
możliwe. A nawet jeśli możliwe, nieprawdopodobne. Nie do pojęcia. . . Nic ale to
absolutnie nic z tego nie rozumiem.
 Proponuję, żeby pani powiedziała, czego pani nie rozumie  rzekłam su-
chym i surowym tonem  Nie latam po mieście, rozgłaszając wszystko co od
kogokolwiek usłyszę, brakuje mi czasu na takie ekscesy. Siedzi tu pani i bije się
z myślami, może przyda się pani parę dodatkowych, cudzych, szarych komórek.
Starsza jestem od pani i miałam czas poznać życie. Wal, dziewczyno, całą prawdę!
No i Barbara Borkowska powiedziała mi całą prawdę.
* * *
Zadzwoniwszy do właściwych drzwi, Bieżan ujrzał przed sobą znaną mu już,
niemrawą blondynkę, drugą żonę Stefana Borkowskiego. Bez najmniejszego opo-
ru został wpuszczony do mieszkania, gdzie unosił się leciutki zapach cebulki,
świadczący niewątpliwie o przyrządzaniu posiłku. Urszula Borkowska nie wyda-
wała się jednak zbytnio zajęta, spokojnie usiadła w pokoju, nie rzucając nawet
okiem w kierunku kuchni.
Bieżan zdecydował się przystąpić do sprawy wprost.
 Czy znała pani Balbinę Felicję Borkowską?
Po bardzo długiej chwili, poświęconej przez drugą żonę wpatrywaniu się
w okno nieruchomym wzrokiem, w odpowiedzi padło pytanie:
 Którą?
 A było ich więcej niż jedna?  zdziwił się Bieżan.
 Nie wiem  odparła Urszula Borkowska po nieco krótszej chwili.
Bieżan z miejsca zyskał pewność, że z tej baby wszystko będzie musiał wyrą-
bywać toporem. Nastawił się na katorżniczą pracę.
 Zatem, czy znała pani Balbinę Felicję Borkowska, zabitą przed tygodniem?
 Nie.
 A jakąś inną Balbinę Felicję Borkowską?
 Nie.
 No dobrze. Gdzie pani była w środę, drugiego pazdziernika bieżącego roku,
w godzinach między piętnastą, a osiemnastą?
132
 Nie wiem.
 A może zechce pani to sobie przypomnieć?
Milczenie zapadło takie, że wręcz można je było nożem krajać. Po trzydziestu
sekundach Bieżan zorientował się, że, o ile sam go nie przerwie, będzie trwa-
ło wiecznie. Ta baba się nie odezwie, bo też istotnie, każda odpowiedz na jego
pytanie miałaby jakieś konsekwencje. No to niechby miała, do licha!
 Zechce pani czy nie zechce?
 Co?
Chęć potrząśnięcia rozmówczynią tak, żeby jej łeb odleciał, zaczęła rosnąć
w Bieżanie ze straszliwą mocą. Opanował się jakoś, oderwał wzrok od jej twa-
rzy i nagle dostrzegł ręce. Dłonie, splecione na kolanach i częściowo ukryte pod
blatem stołu, zaciśnięte były z całej siły, aż zbielały ich wszystkie kostki. Zro-
zumiał. Ta kobieta trwała w stanie przerazliwego napięcia, miała w sobie jakiś
ciasno związany supeł, nie lęk, ale jakby okropną determinację, upór, może przy
tym oczekiwanie na cios, i nic z tego nie chciała okazać.
 Pytam, gdzie pani była w środę, drugiego pazdziernika, i proszę, żeby ze-
chciała pani to sobie przypomnieć.
 Nie wiem.
 Nie pamięta pani?
 Nie.
 Prowadzi pani bardzo ruchliwy tryb życia?
 Nie.
 Ma pani prawo jazdy?
 Tak.
 Jezdzi pani samochodem?
 Tak.
 Często?
 Nie.
Bieżan uświadomił sobie, że szaleńcza rozmowność tej całej Urszuli zaczyna
rzutować i na niego, niewiele mu brakuje do pogawędki monosylabami. Ponadto
każda odpowiedz na pytanie pada z opóznieniem, po chwileczce ciszy. Dopiero te-
raz jął nabierać rzetelnych podejrzeń, bo dotychczas udział drugiej żony Borkow-
skiego w tej całej aferze wydawał mu się pozbawiony sensu i wysoce wątpliwy.
Ale niemożliwe przecież, żeby osoba normalna i całkowicie niewinna zachowy-
wała się podobnie! Cóż ta kobieta usiłuje ukryć z tak potwornym wysiłkiem?
Mignęła mu myśl o Borkowskim, do tej pory branym pod uwagę raczej dość
delikatnie.
 A gdzie był wówczas pani mąż?
 Kiedy?
 W środę, drugiego pazdziernika.
Tym razem odpowiedz padła natychmiast, bez najmniejszego wahania.
133
 W Szwecji.
 A teraz gdzie jest?
 W Szwecji.
 Rozmawiałem z nim czwartego, w piątek. Wrócił z tej Szwecji i znów tam
pojechał?
 Tak.
 Kiedy? Dokładnie proszę. Kiedy wrócił?
 W czwartek wieczorem.
 A kiedy znów pojechał?
 W niedzielę wieczorem.
 I kiedy wraca?
 Za tydzień. On bardzo często lata do Szwecji.
Tak niesłychanie długie zdanie Urszula Borkowska wypowiedziała pierwszy
raz. Najwidoczniej temat wydawał jej się bezpieczny i chciała się go trzymać.
Myśl o Borkowskim, jako sprawcy, prawie zdechła Bieżanowi własną śmiercią.
 Mąż pani wrócił zza granicy w czwartek, a pani nie wie, co pani robiła
poprzedniego dnia? Może jakieś przygotowania, zakupy. . . ?
Na Urszulę Borkowska znów spadła niemota.
 Tak  zgodziła się po długiej chwili.
 Co, tak? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl