[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nawet jeśli ty, to będziesz kim innym!
Wolę, żeby mnie nie było wcale. Poza tym zdaje się, że zaczynam się gubić. O czym
wy właściwie mówicie? To wszystko jest prawdziwe czy wymyślone?
Zastopował nam wybuchy inwencji, chociaż i Martusia już zaczynała myśleć twór-
czo. Popatrzyłyśmy na niego i na siebie wzajemnie.
Czekaj, on przecież nic nie wie!
No nie wie. Powiemy mu?
A dlaczego nie? Może mu coś przyjdzie do głowy?
Czego nie wiem? spytał Witek, wciąż podejrzliwie i nieufnie.
Bo, rozumiesz rozpoczęłam wyjaśnienia afera jest prawdziwa, a my ją sobie
dopasowujemy do scenariusza. Kłopot w tym, że prawdziwe zwłoki wcale nie pracu-
ją w telewizji i musimy je upychać trochę na siłę. Z drugiej strony mnóstwo się zgadza,
więc w rezultacie robi się melanż...
To widać zgodził się Witek. Powiedz to jakoś porządnie, żebym mógł coś
zrozumieć...
Wspólnymi siłami opowiedziałyśmy mu wszystko mniej więcej porządnie, teraz do-
piero stwierdzając, ile fikcji pomieszało nam się z rzeczywistością. Niemal w podziw
wprawił mnie talent do gmatwania, jaki się znienacka w nas obu objawił. Martusia za-
proponowała nieśmiało, żeby może w wydruku zastosować inny kolor do faktów, a in-
ny do wyobrażeń, ale zaprotestowałam stanowczo.
Mam tu gdzieś w komputerze żółtą krowę i niebieskiego kota czy może odwrot-
nie, ale jeśli przypuszczasz, że dodatkowo zacznę walczyć z tym pudłem na czerwono,
zielono i niebiesko...! Chcesz, to sobie sama drukuj pstrokate z dyskietki!
Martusia przeraziła się śmiertelnie.
Nie, nie! Wycofuję propozycję! Nic podobnego nigdy w życiu nie powiedziałam!
A Bartek umie wytknęłam znienacka.
To niech sobie umie. Nie ma przepisu, że mam umieć to samo, co on! I nie będę
się z nim uczyła! Wszystko inne, tylko nie komputer...!
Witek, mimo licznych przeszkód, nasze gadanie zrozumiał. Nie wiadomo, jakim cu-
dem, ale jednak.
Czekajcie, mnie z tego wychodzi, że u was te trupy i pożary to są jakieś kompro-
mitacje telewizyjne. Ktoś się wygłupił, tu łapówka, tu kumoterstwo, tu jakieś stare błę-
dy i wypaczenia, ktoś tam coś nakręcił, ma czarno na białym i jeden drugiego szanta-
żuje. Zgadza się?
No nie! zaprotestowała Martusia. Bez przesady...
W pewnym stopniu powiedziałam równocześnie. Nie żeby wszyscy wszyst-
kich, ale czarny charakter i parszywą owcę musimy mieć!
106
Ale nie całe stado...!
Toteż ci idę na ustępstwo, chociaż u mnie to zgoła kierdel...!
Czekajcie przerwał Witek. Ja bardzo lubię, jak tak twórczo dyskutujecie, ale
chcę powiedzieć, że w naturze jakoś to wypada inaczej.
Zainteresował nas od razu.
No? Jak?
Tak jak mówiłem. Goryle od ściągania długów. Jakie tam kompromitacje, kogo te-
raz kompromitacje obchodzą, o wielki szmal idzie. Tego tu mafioza rąbnęli, żeby forsy
nie oddać, a jeśli chcieli coś sfajczyć, to weksle. Jakiś grubszy dłużnik wysoko obsadzo-
ny stracił cierpliwość i mózg odrąbał, a teraz macki same nie wiedzą, co robić. A jak im
się jeszcze udało weksle spalić, część pracy mają z głowy. Nikt nikomu niczego nie udo-
wodni. Ja się mogę trochę popytać i dowiedzieć dokładniej, bo nawet mnie to ciekawi.
Tylko z tym trupem nie wiem, co zrobić. Zawiadomić ich czy nie?
Nagle wyobraziłam sobie całą procedurę. Witek składa zeznanie, łapią kumpla, trzy-
mają ich całymi godzinami, dociekają, co robili w piwnicy, łapią tego ich klienta, miesz-
ka obok, nic nie pamięta, skoro był pijany, ma pretensje do Witka, że go wrobił, żad-
nemu jego słowu nie wierzą, łapią tego drugiego, wmieszanego w przedsięwzięcie, ten
drugi łże jak dziki, zwala wszystko na wszystkich, Witek z kumplem robią się podejrza-
ni, bo nie zawiadomili od razu, w rezultacie wychodzą na tym interesie najgorzej, po-
nieważ nie są przestępcami i żaden prokurator ich się nie boi. Obie z Martą, być może,
też się robimy podejrzane przez samą rozmowę z Witkiem, zabraniają nam pisać se-
rial...
O, nie! Za dużo tego dobrego!
Anonimowo i cienkim głosem powiedziałam stanowczo.
Proszę...? zainteresowała się Martusia.
Znaczy co? spytał Witek.
Tak jakby jakieś dziecko dzwoniło. Może być na alarmowy numer policji. Proszę
pani, bo tam przeważnie baby siedzą na słuchawkach, w piwnicy przy jakiejś tam, po-
dać adres, leży taki nieżywy człowiek. I cześć. Kto ty jesteś, nazwisko proszę i tak da-
lej, dziecko nie zwraca uwagi na głupie gadanie, tylko upiera się przy swoim, może być
płaczliwie. Nie powiem nazwiska, bo mnie tatuś spierze. A trup leży. Wyślą radiowóz,
gwarantowane, nawet gdyby byli pewni, że to głupi dowcip. A potem niech szukają tego
dziecka do uśmiechniętej śmierci.
Bardzo dobry pomysł pochwalił Witek z uznaniem. Tylko ja nie dam rady
gadać takim cienkim głosem.
Kumpel też nie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]