[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystkie pomysły wymieszały mi się i skasowały wzajemnie. Stałem przed jego obliczem z
pustką w głowie. On zaś siedział z łokciem opartym na stole i dłonią na czole. Twarz miał
bardziej posępną niż Calloo.
- Usiądz, Cley - powiedział, wskazując mi krzesło. Zaległa długa chwila ciszy. Mistrz
siedział z zamkniętymi oczyma.
- Słyszałeś o demonie? - zapytał wreszcie.
- Tak - odparłem. Roześmiał się.
- Prawda - powiedział. - Przecież posłałem ci liścik.
- Złapano go? - zapytałem.
- Złapano? - powtórzył. - To ja go wypuściłem. Uświadomiłem sobie, że przeprowadzenie
zmiany wymaga pewnej przypadkowości, więc posłałem go na Miasto. Jest twoją konkurencją.
Ty metodycznie wybierasz niedoskonałych w celu ich eliminacji, on likwiduje ich natychmiast.
Prawda, że jestem wielki?
- Doskonały - odparłem. - Tak przy okazji, doceniam pańskie prezenty.
Machnął ręką i pokręcił głową.
- Wezwałem cię tu po to, żeby porozmawiać o bólach głowy, które mnie nawiedzają, odkąd
zjadłem to białe świństwo z dziczy. Niech mnie diabli, popełniłem błąd. Bóle brzucha i te
cholerne migreny!
- Trochę się znam na chemii - powiedziałem. - Jakie składniki znalezli w owocu pańscy
badacze?
- Któż to wie? - mruknął.
- Czy mógłby pan opisać swoje bóle? - zapytałem.
- Czuję się, jakby ktoś ściskał mi mózg pięścią - rzekł. - Emanuje stamtąd energia. Nigdy
przedtem Dobrze Skonstruowane Miasto z mojej wyobrazni nie było tak nierozerwalnie związane
z fizycznym Miastem, w którym teraz mieszkamy. Przez te ataki trudno mi odróżnić jedno od
drugiego.
- Nie przychodzi mi do głowy żadne wyjaśnienie - przyznałem.
- A jak tam twoja misja? - zapytał.
- Wczoraj po południu przebadałem grupę i wytypowałem już kilku uczestników na festyn w
Parku Pamięci.
- Doskonale - powiedział i znów złapał się za głowę. Długo się nie odzywał, więc w końcu
wstałem i chciałem wyjść. Gdy szedłem ku drzwiom, zatrzymał mnie jego głos. - Cley - rzekł,
nie podnosząc głowy - tylko pamiętaj, nie ubrudz tej swojej skórzanej rękawicy. - Po tych
słowach próbował zachichotać, ale szybko umilkł i skrzywił się z bólu.
Gdy dotarłem do biura, było już południe. Ledwie zdążyłem wysłać przez umyślnego kilka
zaproszeń, które poleciłem dostarczyć ministrowi skarbu i wszystkim członkom jego rodziny.
Czułem głód piękna, lecz zamiast je zażyć, paliłem i gapiłem się przez okno, usiłując coś
pojąć z gadaniny Mistrza o tym, jakoby demon miał być dla mnie konkurencją. Nadolny
wyglądał bardzo kiepsko, co dla mnie było błogosławieństwem. Wiedziałem, że będę zmuszony
podejmować coraz to śmielsze kroki, by dotrzeć tam, gdzie chciałem się znalezć, a jego
roztargnienie mogło mi tylko pomóc.
Potem przybył minister skarbu z rodziną.
Sam minister był ociężały i podczas badania pocił się jak mysz. Macki, promieniomierz
czaszki - wykorzystałem każde narzędzie, jakie miałem w torbie. Podczas pracy wychwalałem
jego rysy i przekonywałem ministra, że jest wyjątkowym człowiekiem, on zaś opowiadał o
swoich osiągnięciach i o tym, jak ważną rolę pełni w państwie. Sumiennie odnotowałem w
kajecie elegancję jego trzeciego podbródka i lekkim tonem zagadywałem go o skarby
przywiezione z rubieży.
- Nie jestem upoważniony do udzielania takich informacji - odparł.
- Dobrze - pochwaliłem go. - Przeszedł pan próbę. Mistrz będzie zadowolony, że może na
panu polegać w tym względzie.
Wyszedł z uśmiechem na ustach.
W przypadku jego trzech córek i ich matki nie musiałem się nawet zbytnio silić na
pochwały, by je skłonić do mówienia. Ledwie się odezwałem, a już każda z osobna opowiadała
mi, jak bardzo gardzi ministrem.
- Rozumiem, co pani ma na myśli - odpowiadałem. Małżonkę tak poniosło, że splunęła na
podłogę. Dałem jej chusteczkę, która przydała się jeszcze dwukrotnie. Nawet najmłodsza córka,
mała dziewczynka, wycelowała kciuki w podłogę, gdy spytałem o jej tatę. Zastanawiałem się,
gdzie wśród tych wszystkich zwałów tłuszczu ukrywa się prawdziwy on. Kiedy opuszczali moje
biuro, szli cicho, spokojnie, z ministrem na przodzie.
Wreszcie nadszedł czas na piękno. Podszedłem do swego biurka i przygotowałem pełną
dawkę. Wizje przetoczyły się przez moją głowę i gdy działanie ustąpiło, niewiele z nich
pamiętałem: na moment pojawił się Moissac; był też Silencio, przykucnięty na parapecie,
wygrzebujący kleszcze z sierści i zgniatający je w zębach. Słońce już zachodziło i musiałem
natychmiast opuścić biuro. Planowałem udać się wraz z Calloo na małą ekspedycję.
25.
Nawet pod osłoną mroku trudno było pozostać niezauważonym, mając ze sobą Calloo.
Ubrałem go w jeden ze swoich płaszczy, tak długi, że rękawy sięgały mu niemal do łokci, a spód
do połowy ud. Ponadto włożyłem mu na głowę kapelusz z szerokim rondem i zawinąłem przód
do dołu, by ukryć twarz. Szedłem przodem, lawirując między alejkami ku zachodniej stronie
Miasta, a on wlókł się za mną. Wiedziałem, że jakaś część w jego zagraconej mechanicznej
głowie rozumie większość moich poleceń, bo gdy wróciłem z pracy, znalazłem go skulonego w
sypialnianej szafie.
- Idziemy na spacer - powiedziałem.
Gdy przemykaliśmy w cieniu, nie potrafiłem się powstrzymać od opowiedzenia mu o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl