[ Pobierz całość w formacie PDF ]
udawać, że coś miażdży w szczękach.
Za trzy minuty talerz pełen pachnącego gulaszu, który wabił swoim mięsno-pieprzowym
aromatem, odniósł do innego okienka. Tam, gdzie odstawiało się brudne naczynia.
Nieustannie męczyły go dwa pytania - gdzie się podział Cur-i-Pek? Z jakiej to okazji zaczęto
im dawać codziennie mięso?
Samplowany w ogóle nie wykazywał żadnych oznak zaniepokojenia. Był taki szalony jak
zawsze.
I mimo wszystko odważyli się zejść do podziemi. Pod dziewczęcym internatem. Bez
konkretnego celu. Po prostu domyślali się, że tam mogą znajdować się odpowiedzi na pewne
pytania.
Na pół godziny przed tym, jak do krat na drugim piętrze zbliżyli się Banzaj i Darcia, zeszło
tam dwóch przyjaciół.
-Mogłeś wziąć przynajmniej jakąś latarkę - z niezadowoleniem rzucił Pająk.
NA CO Samplowany radośnie zachrobotał pełną paczką świeczek. Kłódka na kratach była
otwarta, ktoś już ich uprzedził.
- Pękasz? - zainteresował się, między innymi, Sam. Pająk ledwie kiwnął
(hej, nikt nie widział Cur-i-Peka?) włochatą głową.
- Trochę. Zobaczymy, co tam jest i idziemy z powrotem. Pająk odczuwał silny niepokój.
Zniadanie (kotlety z doskonałej polędwiczki) prosiły się
(druhu Cur-i-Pek, gdzie się podziewasz?)
z powrotem. W głowie uporczywie krążyły
(ciekawe z czego były poranne kotlety?)
złe myśli, od których chciało się wymiotować. Przegnał je pierwszy zszedł w dół po
masywnych, przybrudzonych kurzem dziesięcioleci schodach.
Ani Pająka, ani biedaka Samplowanego nikt już nigdy nie widział.
3.
Banzaj
Banzaj, ciągle jeszcze ściskając rączkę Darci, jak zaczarowany przesuwał dłonią po napisie.
Zeszli na pierwsze piętro, a potem jeszcze niżej, do samych trzewi podziemi i teraz stali przed
masywnymi drzwiami, całkowicie zamalowanymi tajemniczymi znakami, które przez setki
tysięcy lat służyły za archaiczne pismo niewiarygodnym rasom i cywilizacjom.
Czerwonym atramentem wykaligrafowano coś na kształt zaproszenia na egzekucję:
'Ktaflagn Yog-Sothothyfnpla`Ajar`i-l`geb
SPRAWCZY ROBAK, CO BIED WYWOAUJE
pod napisem znajdowała się dziwna pieczątka: podkówka. Do jej ramion domalowano po
kółeczku.
- To pisał Korij, ta? - zainteresowała się Darcia.
Banzaj wzruszył ramionami. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Darcia najpierw się zaparła,
ale po sekundzie podążyła za swoją ręką.
Banzaj powiedział:
- To niemożliwe. Coś takiego się nie zdarza. Bo coś takiego jest niemożliwe...
Jurko stał w drzwiach, wyczuwając za plecami Darcie, jej otwartą buzię i oczy wypełnione
zdziwieniem. Spoglądał w głąb tunelu. To, co otworzyło się przed nimi, nie przypominało
śmierdzącej skwaśniałymi onucami paszczy podziemi-pryszniców, gdzie dziesiątki lat temu
myły się dziewczęta.
- To nie może tu być. Tu się po prostu coś takiego nie zmieści...
Bo przed nimi rozciągał się długaśny korytarz, prawie dokładna kopia tych korytarzy, które
znajdowały się na górze; długa horyzontalna sztolnia, z pojedynczymi słabymi lampkami,
rzucającymi na ziemię żółte wysepki światła. %7łarówki pozwalały przyjrzeć się tylko tym
bladym owalom w granicach wiązki światła u szczytu żelaznych plafonów. Cała reszta tonęła
w ciemności.
Banzaj zrobił jeszcze kilka kroków do przodu.
Dół był nawet całkiem prawdziwy, tak jak światło i lampy. Tylko ciemność poza granicami
jasnych plam była apoteozą całej ziemskiej ciemności, skupioną pod koledżem i zagęszczoną
aż do konsystencji smoły. Banzaj zupełnie nie miał ochoty przyznawać się przed sobą do
własnych strachów. Najbardziej obawiał się, że okażą się niebezpodstawne.
Wyglądało na to, że za ciemnością nie było już nic. Absolutnie.
- Banzaj, patrz tam! Na końcu! - Darcia pokazała palcem olbrzymie wrota czy raczej Wrota
na końcu tunelu. Co najmniej pięć metrów wysokości, okute na krzyż metalowymi sztabami,
zapylone i nadzwyczajnie stare. Przełknął ślinę. Do diabła, one nie były stare, one były
pradawne.
Na drzwiach wisiało wielkie koło, grubo obrobione i ciężkie. A-A-A-Aby dopukać się do
zmarłych" - przyszło mu na myśl.
Ciągle jeszcze nie wypuszczając ręki swojej towarzyszki,
(przede wszystkim nie zapominać, że takie rzeczy się nie zdarzają, bo coś takiego nie może
się zdarzyć)
Banzaj podążał korytarzem. Rozglądał się na wszystkie strony, próbując dojrzeć jakieś ślady
materii w mroku. Przechodzili z jednej wyspy na drugą, powoli zbliżając się do drzwi. Za
nimi, za tymi Drzwiami, było to, czego szukali.
Raptem głowę Banzaja przeciął domysł, jak styczniowy sopel. Zatrzymał się i potarł gorące
czoło ręką: takie rzeczy się nie zdarzają, ale coś takiego się stało. Naprawdę, żaden korytarz
nie istnieje, nie ma też Wrót na końcu tunelu. To wszystko - całkiem wszystko wokoło - to
tylko wskrzeszone przez Korij a metafory. Zmusił swoją chorą wyobraznię do wrzucenia w
realność tych wyobrażonych, ale jednocześnie przerażająco rzeczywistych form.
Ale wrota tak czy inaczej muszą coś odgradzać. I tak czy inaczej za Wrotami znajdował się
cel ich wycieczki do podziemi.
-Już raczej wracamy, co? No chodz już - cicho powiedziała Darcia. Ale Banzaj w ogóle nie
zareagował: trzeba było iść, dopóki nic nie stało na przeszkodzie.
- Czujesz, że to miejsce jest teraz puste? Korija tu nie ma. Darcia rozejrzała się wokoło. Była
tylko pustą skorupą żółwika, uwolnioną od swego nienormalnego mieszkańca.
-Tu w ogóle nic oprócz tych drzwi nie istnieje! - huknęła. -Idziemy, obiecałeś, no proszę. Czy
ty nie czujesz, że za chwilę ktoś przyjdzie? - Wszystko to z każdą sekundą coraz mniej się
Darci podobało. Czuła, że lada moment, już za chwileczkę, zdarzy się coś bardzo niedobrego.
Ciągle szarpała Banzaja za rękę, który odwróciwszy się, próbował ją uspokoić, przytulając do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]