[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pewno pomoże ci się odprężyć.
- Nie chcę się odprężać. I tak jestem ledwie przytomna.
Czuła, że jej ciało jest nasycone, ociężałe. Z trudem mrugała oczami.
Zac wstał z łóżka.
- Jesteś pewna, że nie mogę nic dla ciebie zrobić?
Pomyślała, że zrobił już aż nadto. Podarował jej niesamowite chwile. W pełni za-
spokoił jej pragnienie.
Wprowadził w krainę nowych, ekscytujących przeżyć. Och, gdyby to wszystko by-
ło takie proste i czyste - jęknęła w duchu, przymykając ołowiane powieki.
Nachylił się i musnął ustami jej policzek.
- Zpij dobrze, Sally. Zobaczymy się jutro. - Nawet nie otworzyła oczu. - Nie zapo-
minaj o naszym układzie.
Usłyszała jego kroki, a potem odgłos zamykania drzwi. Nagle zrobiło się jej słabo
od nadmiaru wrażeń i wydarzeń. Wiadomość o tym, że jej ojciec jest złodziejem. Zac
Delucca i jego perfidne ultimatum. Utrata dziewictwa. Oszałamiająca rozkosz.
 Nie zapominaj o naszym układzie"...
Do jej zamglonego umysłu wdarła się świadomość realiów, w których się obecnie
znajdowała. Wszystko nagle powróciło, uderzyło ją ze zdwojoną mocą. Otworzyła oczy i
wyskoczyła z łóżka. Wzięła prysznic w nadziei, że przyniesie jej choćby odrobinę ukoje-
nia. Nie przyniósł. Zmyła ledwie widoczne ślady krwi z ud. Emocje kłębiące się w jej
piersi przyprawiły ją o mdłości. Przede wszystkim jednak poczuła miażdżący smutek,
który ścisnął jej serce i spowodował fontannę łez. Płakała z powodu mamy, z powodu
swojego życia, z powodu wszystkiego. Płakała tak długo, aż nie została jej już ani jedna
łza. Wyszła spod prysznica, osuszyła się ręcznikiem, założyła szlafrok, dowlokła się do
łóżka i wpełzła pod kołdrę. Na dworze dalej padało.
Zwinięta w kłębek wreszcie odpłynęła w sen.
R
L
T
ROZDZIAA DZIEWITY
Obudziły ją promienie słońca tańczące na twarzy. Przestało padać. Niebo było bez-
chmurne i idealnie błękitne. Nagle nieco obolałe ciało przypomniało jej o wydarzeniach
ubiegłego wieczoru. Zacisnęła powieki, lecz na ich wewnętrznej stronie wyświetlił się
obraz pięknego, jakby wykutego z brązu ciała Zaka. Poczuła, jak wstępuje w nią dziwne
napięcie. Nie, już nie dziwne. Od wczoraj doskonale wiedziała, czym ono jest, co ozna-
cza, i do czego prowadzi...
- Przestań o nim myśleć! - zganiła się na głos.
Wyskoczyła z łóżka, wzięła prysznic, zjadła miseczkę owsianki i wypiła kubek
mocnej kawy. Założyła zieloną, zapinaną na guziki sukienkę, kupioną w domu towaro-
wym na High Street, a stopy wsunęła w czarne balerinki. Już otwierała drzwi, kiedy usły-
szała znienawidzone brzęczenie telefonu. Jak zwykle, jej pierwszą myślą było: coś się
stało mamie.
- Witaj, Sally - usłyszała niski, nieco ochrypły głos, który od razu sprawił, że
wszystkie jej nerwy zaczęły wibrować.
- Dzień dobry - odparła oziębłe. - Czego chcesz? Właśnie wychodzę do pracy.
- Wiesz, czego chcę, Sally. Ciebie - wyszeptał zmysłowo. - O której kończysz?
Przyjadę po ciebie.
- Nie ma takiej potrzeby - odparła. Cieszyła się, że Zac nie widzi teraz jej rumień-
ców. - Będę z powrotem w domu najpózniej wpół do ósmej.
- Chcę cię widzieć wcześniej. O której kończysz? - powtórzył pytanie.
Z niechęcią wyjawiła, że o wpół do szóstej, po czym bez pożegnania odłożyła słu-
chawkę i wyszła z domu.
Zac dowiedział się, że pracownicy muzeum korzystają z bocznego wyjścia. Zapar-
kował swojego czarnego bentleya coupe po drugiej stronie ulicy i zerknął na zegarek.
Zostało pięć minut. Wysiadł z auta, założył okulary przeciwsłoneczne i oparł się o maskę
samochodu w nonszalanckiej pozie, ze skrzyżowanymi nogami. Stał ze wzrokiem
R
L
T
utkwionym w drzwiach budynku, całkowicie nieświadomy pełnych podziwu spojrzeń,
które rzucały mu mijające go kobiety.
Wreszcie ujrzał Sally. Jej widok od razu wywołał intensywną reakcję w jego ciele.
Miała na sobie prostą zieloną sukienkę, jej kręcone rude włosy płonęły w popołudnio-
wym, złotym słońcu. Była jakby namalowana trzema pięknymi kolorami: zielonym, zło-
tym i białym. I ta piękność jest cała moja, pomyślał z dumą i ekscytacją. Na jego usta
wstąpił uśmiech, lecz szybko zgasł, gdy Zac dostrzegł, że Sally nie jest sama. U jej boku
szedł wysoki blondyn, elegancko ubrany, z teczką w ręku. Sally zatrzymała się na najniż-
szym schodku i zaśmiała w reakcji na jakieś słowa mężczyzny. Blondyn odgarnął ko-
smyk włosów z jej twarzy i pocałował ją w policzek. Odeszła, machając do niego na po-
żegnanie.
Zac zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki.
Dostrzegła go, przechodząc przez jezdnię. Skąd wiedział, że wyjdzie bocznymi
drzwiami, a nie frontowymi? Odpowiedz na to pytanie stała się zupełnie nieistotna, gdy
Sally dokładniej przyjrzała się Zakowi. Stał oparty o swój czarny kabriolet. Wysoki jak
koszykarz, z ciemną, oliwkową karnacją i lekko potarganymi włosami. Ubrany był w
granatowe spodnie i bladoniebieską koszulę. Na ramiona zarzucony miał kaszmirowy
sweter.
Umysł Sally przez kilka chwil zajmowała taka oto kwestia: jak to możliwe, że wło-
scy mężczyzni zawsze prezentują się sto razy lepiej w ubraniach w stylu sportowej ele-
gancji niż mężczyzni wszystkich innych narodowości? Zac Delucca wyglądał jak praw-
dziwy włoski miliarder, słynny potentat, samiec alfa.
Uniósł dłoń na powitanie.
- Cześć. - Ich spojrzenia się splotły. - Widzę, że wiedziałeś, gdzie mnie szukać. - W
jego bliskiej obecności oddychanie od razu stało się trudną czynnością.
Tuż za jej plecami przejechał rozpędzony samochód. Zrobiła półobrót, prawie tra-
cąc równowagę. Nagle chwyciła ją para umięśnionych rąk Włocha, uniosła ponad ziemię
i niczym lalkę posadziła na przednim siedzeniu jego wozu.
- Siadaj tutaj, zanim ktoś cię rozjedzie - mruknął władczo. Usiadł za kierownicą i
uruchomił silnik, który jedynie zamruczał cichutko jak kot. - Kim był ten blondynek?
R
L
T
Sally zmarszczyła brwi. Zamiast ją porządnie przywitać, lub pocałować - czego,
rzecz jasna, wcale nie chciała - on ostrym tonem zadaje wścibskie pytanie.
- Kim był ten facet, który cię pocałował?
- W policzek - sprecyzowała.
- Dziś w policzek, a jutro...
- Bez obaw - przerwała mu. - To Charles. Mój szef.
- Ach, tak. Twój miły szef, który, jak wspomniałaś, jest wspaniałym przeciwień-
stwem złego szefa twojego ojca - rzekł urażony. - Chyba zdajesz sobie sprawę, że facet
na ciebie leci?
- Słucham? Nie bądz śmieszny! To niespotykanie porządny człowiek.
- Czy każdego pracownika całuje na pożegnanie? Dio, Sally, nie bądzże taka naiw-
na. - Potrząsnął głową. - On przede wszystkim jest mężczyzną. A ty piękną kobietą, którą
codziennie widuje w pracy. Bez wątpienia ma na ciebie ochotę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl