[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czu. Od tego potrząsania deszcz rosnący na gałęziach osypuje się i pada na ziemię, a wtedy
Król Słońca musi z niej uciekać.
Cóż więc mam robić zapytał Jednooki aby zdobyć gałązkę z Drzewa Słońca?
Musisz, mój kochany odrzekł orzeł wyświadczyć Królowi Słońca wielką przysługę.
Jeśli dokonasz tego, to król sam podaruje ci gałązkę, byleś się tylko nie uląkł straszliwych
psów. Gałązka będzie twoja, a trzeba ci wiedzieć, że uzdrawia ona chorych, a zmarłym przy-
wraca życie.
Dobrze więc! ucieszył się Jednooki. Jak tylko wyzdrowiejesz, wyruszymy do Krainy
Króla Słońca.
O, nie! Nie tak prędko odpowiedział orzeł. Nie mogę zjawić się przed obliczem króla
bez pięknej Urmy, którą kazał mi porwać. Daj mi jeść i pić, a kiedy powrócę do zdrowia, wy-
ruszę z tobą najpierw do Króla Chmur, aby porwać jego córkę. Wtedy dopiero pomkniemy do
Króla Słońca.
Jednooki młodzieniec zaczął karmić chorego orła i poić. Przynosił mu upolowane u stóp
góry dzikie króliki i wodę ze zródła. Aż po dziewięciu dniach orzeł ozdrawiał całkiem i sił
miał już tyle, że mógł latać. Załopotał wielkimi skrzydłami i rzekł do Jednookiego:
Wlez na mój grzbiet. Polecimy do kraju Króla Chmur. Tam dopomożesz mi w porwaniu
królewny.
Wsiadł więc Jednooki na grzbiet orła, a ten zerwał się do lotu. Lecieli tak wiele tysięcy
mil, aż wreszcie dotarli do krainy Króla Chmur. Jeszcze byli wysoko, gdy zobaczyli szaronie-
bieskie połacie mgły, sine chmury i zimną jak szkło ziemię. Orzeł zniżył swój lot i osiadłszy
na wilgotnej ziemi, odezwał się do Jednookiego:
Niedaleko stąd rośnie drzewo Króla Chmur Drzewo Deszczu. Teraz zamienię cię w
złotego węża. Kiedy piękna Urma zechce cię schwytać, uciekniesz i powrócisz tutaj. A reszta
należy do mnie.
Rzekłszy te słowa, orzeł splunął trzy razy, a po trzecim splunięciu Jednooki zamienił się w
złotego, pokrętnego węża i popełznął ku siedzibie Króla Chmur. Ujrzał tam ogromne drzewo.
Na jego gałęziach wisiały jak przezroczyste gruszki wielkie krople wody. To były deszczo-
we owoce tego drzewa. W pobliżu siedziały cztery piękne dziewczyny. Były to córki Króla
Chmur.
34
Najbardziej smutną i zachmurzoną minę miała najpiękniejsza z nich, ostatnia córka króla.
Smutno jej było i pochmurno, bo wszędzie wokół było szaro, sino i ciemno, wilgotno, wietrz-
nie i chłodno. Królewna tęskniła za małym choćby promykiem słońca, ale tu, w pobliżu sie-
dziby jej ojca, nigdy nie bywało słonecznie. Kiedy dostrzegła złotego węża, klasnęła z rado-
ścią w dłonie, zerwała się z miejsca i pobiegła, aby go schwytać. Był przecież złoty i świecił
jak najjaśniejszy promień.
Ale wąż zawrócił i pełznąc pokrętnie oddalał się od biegnącej za nim królewny, aż dotarł
do kryjówki, w której zaczaił się orzeł. Wted wielki ptak skoczył przed siebie, schwytał w
dziób złotego węża, a królewnę w szpony i z łopotem skrzydeł wzbił się wysoko w powietrze.
Leciał tak i leciał, aż doleciał do krainy Króla Słońca.
Skoro tylko ujrzała królewna słoneczny raj, w którym wszystko było ciepłe i jeśli nie złote
to żółte, a jeśli nie różowe to zielone, uśmiechnęła się bardzo słonecznym uśmiechem i
odtąd przestała się już chmurzyć raz na zawsze. Było tu tak pięknie, jak dotychczas bywało
tylko w snach królewny, kiedy śniły jej się rzeczy, za którymi tęskniła w zimnym królestwie
swojego ojca. Zgodziła się więc z radością na ślub z Królem Słońca.
Jednooki powrócił do swej ludzkiej postaci i oto nadeszła upragniona chwila Król Słońca
miał mu podarować świetlistą gałązkę. Król stanął daleko, pod Drzewem Słońca, ułamał ga-
łązkę i czekał na nadejście Jednookiego. Spojrzał Jednooki w jego stronę i zobaczył wspa-
niałe Drzewo Słońca; liście jego to gwiazdy, kwiaty to księżyce, a owoce to młodziutkie
jeszcze, małe słońca. Ale na prawo, w pobliżu promieniejącego światłem drzewa, siedziały
cztery białe psy i groznie szczerzyły zęby. Nikt, nawet najśmielszy człowiek nie zniósłby z
bliska ich widoku i nie zdołałby przejść koło nich.
Ale Jednooki miał tylko lewe oko. Szedł prosto przed siebie, nie zbaczając z drogi. Słyszał
grzmot, ale psów nie widział. Grzmoty stawały się coraz częstsze i coraz głośniejsze.
W pewnej chwili Jednooki aż zadrżał, bo zdawało mu się, że piorun uderzył tuż-tuż koło
niego. Już chciał zawrócić i uciekać, ale nogi mu omdlały i zatrzymały go w miejscu. Potem
spojrzał przed siebie lewym okiem i zobaczył drzewo pełne małych i dojrzewających słońc i
księżyców. Widok ten dodał mu siły. Zaciął więc zęby i ruszył dalej. Doszedł do króla, po-
kłonił mu się nisko i wziął gałązkę z Drzewa Słońca.
Teraz mógł już ruszyć w podróż na skrzydłach orła. Powrócił do swojego króla i wydobył
gałązkę z torby. W tej samej chwili tak jasno zrobiło się w całym pałacu, jakby zapalono ty-
siąc i jeszcze tysiąc woskowych świec. Tak jasno świeciła gałązka!
Król uradował się bardzo i zaniósł gałązkę na grób królowej, żeby jej świeciła jaśniej od
świec i od tysiąca tysięcy lampek oliwnych. Ale cóż to?! Zmarła królowa ożyła, wstała z gro-
bu i powróciła, uśmiechając się, do pałacu. Taka była czarodziejska moc gałązki, że chorym
przywracała zdrowie, a zmarłym życie.
Jednooki poślubił królewnę, która pokochała go bardzo i podziwiała za to, że tak szczęśli-
wie i z taką zdobyczą powrócił z niebezpiecznej podróży. Przecież spisał się, jak by nikt nie
potrafił, choćby miał sto oczu w głowie! Pożegnali orła, który odleciał z powrotem do Króle-
stwa Słońca, i żyli szczęśliwie. A król przestał się martwić i włożył wreszcie na głowę koronę
tak jak należy kolcami do góry na znak szczęścia i radości.
Od tego czasu nikt nie umarł w tym kraju, bo kiedy tylko kogoś śmierć miała spotkać, ga-
łązka z Drzewa Słońca przywracała mu życie. I ja, kiedy poczuję, że kiepsko jest ze mną,
pójdę do tego kraju, żeby powrócić stamtąd w zdrowiu, jakiego życzyłbym każdemu.
35
O bocianie ze złotym piórkiem
%7łył raz biedny rybak w chałupce nad rzeką. Póki był młody, lubił mgły wstające nad wo-
dą. Ale pózniej choroba położyła go do łóżka i wcale nie mógł się poruszać. A kiedy wsta-
wała mgła, bolały go wszystkie kości, więc przestał ją lubić.
Byłby biedny rybak umarł z głodu i osłabienia, gdyby nie jego piękna córka. Wczesnym
rankiem szła nad pobliską rzekę, aby łowić ryby, a potem sprzedawała je w miasteczku.
Pewnego dnia przyleciał bocian i usiadł na dachu rybackiej chałupki. Godzinami przyglą-
dał się dziewczynie zajętej połowem ryb. Kiedy ruszała w stronę miasteczka z koszem peł-
nym szczupaków, okoni i płoci, bocian klekotał wesoło i sfruwał z dachu, a dziewczyna rzu-
cała mu parę tłustych ryb.
Minęło lato i kończyła się jesień. Bociany i jaskółki odleciały do dalekich krajów, gdzie
lato nie kończy się nigdy. Tylko bocian ze strzechy rybackiej nie odleciał. Przyglądał się
swoim braciom kołującym po niebie przed zamorską podróżą, ale nie przyłączył się do nich.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]