[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie zważał na nic; zabił dostojnika u stóp bezsilnego władcy. Wkrótce potem konsystorz
znowu się zebrał. Walentynian, siedząc na tronie i patrząc na wodza wzrokiem zionącym nie-
nawiścią, wręczył mu dokument; głosił on, że komes zostaje zwolniony z mocą natychmia-
stową z wszystkich piastowanych godności. Lecz zdymisjonowany odpowiedział nową znie-
wagą majestatu cesarza. Potargał pismo pogardliwie w obecności wszystkich i krzyknął z
pasją:
Nie ty dałeś mi władzę i nie ty mi ją odbierzesz!
Nie panując nad sobą Walentynian usiłował wyrwać miecz z rąk stojącego obok żołnierza
straży przybocznej, aby przebić Germanina; lecz żołnierz ów, zapewne również Germanin,
broni nie oddał81.
Od tego momentu cesarz i jego komes nie mieli już wyboru. Może więc Walentynian po-
pełnił samobójstwo nie mogąc znieść roli, na jaką go skazano? Musiał przecież lękać się jesz-
cze boleśniejszych upokorzeń. A może uduszono go w nocy i potem powieszono, by przeko-
nać postronnych, że chodzi o samobójstwo? Starożytność nie znała metod dzisiejszej krymi-
nalistyki, rzecz była prawie nie do udowodnienia. Podejrzewano dość powszechnie, że popeł-
nili morderstwo ludzie ze służby albo ze straży, przekupieni względnie zastraszeni przez Ar-
bogasta. Ten bowiem musiał zdawać sobie sprawę, że posunął się za daleko. Przede wszyst-
kim zaś lękał się, by Walentynian nie znalazł sobie możnego obrońcy. Mógł być nim czy to
inny wódz germański a chętnych do objęcia stanowiska tak wpływowego na pewno nie bra-
kowało! czy też sam Teodozjusz. Wreszcie i ta okoliczność zdaje się popierać przypuszcze-
nie, że Walentyniana zamordowano: młody cesarz, choć nie ochrzczony, należał do poboż-
nych i gorliwych wyznawców nowej religii; ta zaś jak wiadomo, zawsze traktowała samobój-
stwo jako grzech najcięższy.
Ciało zmarłego przewieziono wkrótce z Wienny do Mediolanu i złożono tymczasowo w
pałacu. Czekano, kiedy zadecyduje cesarz, gdzie ma się odbyć pogrzeb. Teodozjusz zaś zwle-
kał aż przez dwa miesiące, aż do końca sierpnia! Siostry Walentyniana, obie niezamężne,
Justa i Grata, opłakiwały brata przez całe dwa miesiące codziennie i z ogromną żałością; na-
wet biskup Ambroży usiłował powściągać je i napominać. Podobnie bolała siostra trzecia,
Galla, żona Teodozjusza; przebywała wtedy zapewne wraz z nim w Konstantynopolu. Cesa-
rzowa rozpaczała tym bardziej, że obawiała się, by nagła śmierć brata nie wpłynęła w przy-
szłości zgubnie na losy jej samej i maleńkiej córeczki, Galli Placydii. Wiedziała doskonale,
jaką nienawiścią darzy ją Arkadiusz, starszy syn Teodozjusza z pierwszego małżeństwa; a
nienawiści tej dał wyraz niedawno, bo zaledwie w roku 390, kiedy to korzystając z nieobec-
ności ojca po prostu wypędził ją, swoją macochę, z pałacu w Konstantynopolu. Trudno wyro-
kować nam po tylu wiekach i przy nader skąpych informacjach, jakie były rzeczywiste powo-
dy owej wrogości, zapewne obopólnej, i kto ponosił główną winę: podejrzliwość Arkadiusza?
Duma Galli? Intrygi dworaków? Możemy natomiast stwierdzić dziś, że troski i niepokoje
Galli miały wnet okazać się bezprzedmiotowe: oto ona sama zmarła już w dwa lata po śmierci
brata, to jest w roku 394, w czasie porodu. %7łycie zaś córki, Galli Placydii, osieroconej naj-
pierw przez matkę, a w rok pózniej przez ojca, układało się wprawdzie burzliwie, bo taka była
epoka, lecz w końcu zawsze pomyślnie. Jako młoda dziewczyna została pojmana w roku 410
w Rzymie przez Wizygotów; musiała poślubić jednego z ich wodzów, Ataulfa. Po jego
81
Zosimus, Historia Nova, IV 53.
94
śmierci, znowu zwrócona Rzymianom, została żoną Konstancjusza III, który w roku 421
przybrał tytuł cesarza jako pan Zachodu. Dała mu syna imieniem Walentynian; ten, urodzony
w roku 419, władał Zachodem formalnie bardzo długo, bo od roku 424 do 455. Ale tylko
formalnie, albowiem ze względu na jego młodociany wiek początkowo najwięcej do powie-
dzenia miała matka, a potem Aecjusz, ów ostatni Rzymianin. Syn Galli Placydii nosił imię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]