[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Myślę, że wyjazd otworzył mi oczy na wiele spraw.
- Wakacje zwykle tak działają.
Spojrzała na niego, zaskoczona wnikliwością tej uwagi.
WEEKEND W SYDNEY
91
- Uwaga na drogę.
- Wszystko w porządku - odparła, zjeżdżając z autostrady na parking przy klinice, o tej porze w nie-
dzielne popołudnie całkowicie pusty. - Jesteśmy na miejscu.
- Ale to lecznica dla zwierząt - powiedział. - Czy twój pies choruje?
- Nie. Chociaż tu się leczy, kiedy jest chory. Ja tutaj pracuję. Jako asystentka weterynarza. John... to
mój szef. Powiedział, że Mozart może zostać u niego na weekend. Nie lubię powierzać go obcym.
- Rozumiem. To miejsce wygląda miło i schludnie. Ale powinni zatrudnić lepszego architekta.
Musiała się roześmiać.
- Nie powtórzę tego Johnowi. Poczekaj w samochodzie.
Nie dyskutował z nią. Przewrócił tylko oczami.
- Postaraj się, żeby nie trwało to długo. Cierpliwość nie należy do moich cnót.
- Chcesz powiedzieć, że jakieś posiadasz? Uśmiechnął się przekornie.
- Co się stało z tą słodką dziewczyną, którą wczoraj poznałem?*
- Przekonała się, że książę z bajki jest w rzeczywistości dużym, złym wilkiem - zażartowała, wy-
siadając.
John znajdował się tam, gdzie zawsze w niedzielne popołudnia. W pomieszczeniu za gabinetem
przyjęć, gdzie trzymał dochodzących do zdrowia pacjentów. Był wyjątkowo oddanym weterynarzem i
najżyczliwszym człowiekiem, jakiego znała. Większość weterynarzy
92
MIRANDA LEE
w wieku siedemdziesięciu dwóch lat jest już na emeryturze, ale nie John. Leczenie chorych zwierząt
stanowiło cel jego życia.
- Cicho - odezwała się, kiedy weszła do środka, a jeden z psów zaczął ujadać jak szalony. - To tylko ja.
John podniósł wzrok znad wielkiego rudego kota, którym się zajmował.
- Czy to Sharni Johnson się uśmiecha?
- Uśmiecham się? - Nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie czuła się zbyt szczęśliwa, ale nie mogła
zaprzeczyć, że słowne potyczki z Adrianem rozbawiły ją.
- Z całą pewnością. Wygląda na to, że weekend w Sydney dobrze ci zrobił, chociaż wróciłaś
wcześniej.
- No, nie wiem. Wydałam mnóstwo na ubrania, których prawdopodobnie nigdy nie włożę.
- Więc może najwyższy czas, żebyś zaczęła chodzić tam, gdzie możesz je nosić - poradził. - Wiesz, nie
stajesz się młodsza. Pewnego dnia obudzisz się z czterdziestką na karku. Pózniej z pięćdziesiątką. I
sześćdziesiątką. A potem siedemdziesiątką.
- Dziękuję ci za tę radosną radę. Jak tam Mozart? John skrzywił się.
- Nie chciał jeść. Bess zabrała go do domu i dała mu to, co my jedliśmy. To zawsze działa na nasze
psy. Ale nie dał się skusić. Jest ńa podwórku, leży pod wielką sosną.
- Ojej! Co ja mam z nim zrobić, John? Wzruszył ramionami.
- Niektóre psy mają tylko jednego pana i nic na to nie poradzisz.
WEEKEND W SYDNEY
93
- Zabiorę go do domu i zobaczę, czy da się przekonać do jedzenia. Dziękuję, że się nim zająłeś.
- To żaden kłopot, kochanie. Cieszę się, że choć jedno z was sprawia wrażenie szczęśliwego. Nie obra-
zisz się, jeśli nie wyjdę z tobą? Myślę, że powinienem zostać z Marmoladą.
- Ona chyba nie zdechnie? - To była jedyna sprawa, związana z pracą, z którą trudno się godziła.
Umierające zwierzęta.
- Nie, jeśli to będzie ode mnie zależało. No, nie martw się o Mozarta. Przeżyje.
Pożegnała się z wymuszonym uśmiechem i odeszła.
Mozart wstał, gdy zbliżyła się do niego, ale nie machał ogonem ani nie zaszczekał z podniecenia.
Jednak zgodził się, by wzięła go na ręce, na co niewielu ludziom pozwalał. Na próbę pogłaskania
reagował kłapnięciem zębami i warczeniem. Louise trzymała się od niego z daleka. Tak samo
listonosz.
Shami nie przyszło do głowy, że obecność Adriana w samochodzie może spowodowywać kłopoty,
kiedy dołączy do nich Mozart.
Nie pomyślała także, że Adrian może wysiąść z samochodu, gdy ona pojawi się z psem w ramionach.
A z pewnością nie przewidziała reakcji Mozarta. Zaczął wiercić się jak szalony, wyrwał się jej,
zeskoczył na ziemię i ruszył w kierunku Adriana, wspinając się na krótkie tylne nogi i wykonując
obroty o trzysta sześćdziesiąt stopni, tak jak nauczył go Ray, kiedy Mozart był szczeniaczkiem.
- Mądry piesek - pochwalił go Adrian, kucając i łaskocząc Mozarta pod brodą.
94
MIRANDA LEE
W odpowiedzi Mozart skoczył mu na kolana, położył przednie łapy na jego piersi, a potem wyciągnął
głowę i zaczął lizać podbródek Adriana z głośnym mlaskaniem.
Adrian wstał ze śmiechem, nie wypuszczając Mozarta z ramion.
- A mówiłaś, że gryzie, niegrzeczna dziewczyno
- powiedział i wetknął sobie psa pod pachę. Mozart natychmiast uspokoił się, jak gdyby znowu
uświadomił sobie, kto tu jest panem. Ale jego małe oczka promieniały radością i zerkał na Adriana z
takim samym uwielbieniem, jak dawniej na Raya.
Sharni z trudem przełknęła ślinę.
- Zwykle tak sie nie zachowuje - powiedziała.
- Zwłaszcza w stosunku do obcych.
- Może po prostu jest zadowolony, że wydostał się stamtąd - powiedział Adrian, wskazując ruchem
głowy lecznicę. - Pewnie czuł się w klatce jak w więzieniu. Chodz, zabieramy go do domu. Założę się,
że nie zjadł nic przez cały weekend. Jest strasznie chudy.
- Bardzo mało je od śmierci Raya - oznajmiła Sharni, potem dorzuciła, marszcząc brwi: -1 nigdy nie
był taki rozradowany. Przykro mi to mówić, ale... chyba uważa, że jesteś Rayem.
Zdała sobie od razu sprawę, że nie zabrzmiało to prawdopodobnie. Psy nie rozróżniają ludzi po wy-
glądzie. Raczej reagują na zapach, głos i sposób zachowania. Nie można oszukać psa.
A jednak Mozart najwyrazniej się nabrał. Pomyślała, że nie ma reguły bez wyjątku.
- Poważnie? - Adriana najwyrazniej nie speszyła
WEEKEND W SYDNEY
95
taka możliwość. - Cóż, mnie to nie przeszkadza, o ile ty nie masz nic przeciwko temu. Co w tym złego,
jeśli pies jest zadowolony? A jesteś, prawda, mały? - zapytał i połaskotał psa po żebrach.
W odpowiedzi Mozart znowu próbował zalizać go na śmierć.
Adrian zaśmiał się.
- Widzisz? Jest szczęśliwy. Mówi: mamusiu, zabierz mnie do domu. Jestem głodny.
Poczuła ucisk w żołądku, gdy Adrian nazwał ją mamusią, choć wiedziała, że nie miało to żadnego
znaczenia. Jeśli zamierzał przez jakiś czas pracować w jej domu, będzie musiała powiedzieć mu o
dziecku, które straciła. Jeśli nie ona, może to zrobić ktoś inny, na przykład plotkara Louise.
Lepiej niech usłyszy to od niej.
Zerknęła na niego, wsuwając się za kierownicę. Nie należał do ludzi całkowicie pozbawionych
wrażliwości. Ale przecież był kawalerem. Czy kawaler potrafi zrozumieć żal kogoś, kto stracił
dziecko w tak okropny sposób?
Pomyśli, że zwariowała, zachowując pokój dziecięcy niezmieniony przez te wszystkie lata. Prawdę
mówiąc, od wieków tam nie wchodziła.
Może Adrian pomoże jej to zrobić. Mając go przy sobie, z konieczności wezmie się w garść. Nie
będzie mogła płakać przez cały czas. Ani starać się zachować cokolwiek.
- Jesteś bardzo milcząca.
Wróciła do rzeczywistości, ze zdumieniem stwierdzając, że są już prawie w domu.
96
MIRANDA LEE
- Byłam w innym świecie - przyznała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]