[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyniósł do domu produkty?
45
Nie. Mam zbyt dużo do zrobienia. Dziewczyna odrzuciła jego prośbę bez wy-
siłku i Isidore zaakceptował to, nie rozumiejąc. Teraz, kiedy początkowy strach dziew-
czyny zniknął, zaczęło się w niej pojawiać coś innego. Coś dziwniejszego. I żałosne-
go. Chłód. Zupełnie jak powiew z próżni między nie zamieszkanymi światami, pomy-
ślał, na dobrą sprawę znikąd. Nie było to coś, co powiedziała albo zrobiła, ale to czego
nie zrobiła i nie powiedziała. Kiedy indziej powiedziała dziewczyna, kierując się
w stronę drzwi do mieszkania.
Czy zapamiętała pani moje nazwisko zapytał skwapliwie. Nazywam się John
Isidore i pracuję u...
Mówiłeś mi u kogo pracujesz. Zatrzymała się na chwilę przy drzwiach. Otwie-
rając je, powiedziała: U jakiejś nieprawdopodobnej osoby, która nazywa się Han-
nibal Sloat. Jestem pewna, że istnieje on jedynie w twojej wyobrazni. Nazywam się...
wchodząc do mieszkania obrzuciła go ostatnim, pozbawionym ciepła spojrzeniem,
zawahała się i powiedziała. Jestem Rachel Rosen.
Z Korporacji Rosena? zapytał. Największego w całym systemie producenta
humanoidalnych robotów wykorzystywanych w naszym programie kolonizacyjnym?
Na jej twarzy natychmiast pojawił się trudny do określenia wyraz, przemknął
w ułamku sekundy i równie szybko zniknął.
Nie odpowiedziała. Nigdy o nich nie słyszałam. Nic o nich nie wiem. Jak są-
dzę, to kolejny z twoich wymysłów. John Isidore i jego osobista, prywatna skrzynka em-
patyczna. Biedny Isidore...
Ale pani nazwisko wskazuje...
Moje nazwisko odparła dziewczyna brzmi Pris Stratton. To moje nazwisko
po mężu. Zawsze go używam. Nigdy nie posługuję się innym imieniem, tylko Pris. Mo-
żesz zwracać się do mnie Pris. Zastanowiła się przez chwilę, a potem dodała: Nie,
lepiej zwracaj się do mnie panno Stratton. Bo na dobrą sprawę zupełnie się nie znamy.
W każdym razie ja ciebie nie znam. Drzwi za nią zatrzasnęły się i Isidore został sam
w zakurzonym, mrocznym korytarzu.
Rozdział VII
No cóż, tak to jest, pomyślał J. Isidore stojąc z zaciśniętą w dłoni miękką kostką mar-
garyny. Może kiedyś jednak pozwoli nazywać się Pris. A jeżeli zdołam znalezć puszkę
przedwojennych warzyw, może zmieni zdanie na temat przygotowania obiadu.
A jeżeli ona nie umie gotować? pomyślał nagle. Dobrze, w takim razie ja go zrobię,
przygotuję obiad dla nas obojga. I pokażę jej, jak to robić, gdyby w przyszłości nabra-
ła jednak ochoty. Pewnie zechce, kiedy już jej pokażę. Jeśli dobrze się orientował, więk-
szość kobiet, nawet tak młodych jak ona, lubiła gotować. To był jakiś instynkt.
Zszedł po ciemnych schodach i wrócił do swojego mieszkania.
Ona naprawdę nie ma kontaktu z rzeczywistością, pomyślał nakładając biały kombi-
nezon roboczy. Nawet jeżeli się teraz pośpieszy, już i tak spóznił się do pracy i Sloat bę-
dzie zły, ale co z tego? Na przykład nigdy nie słyszała o Przyjaznym Busterze. A to prze-
cież niemożliwe Buster był najważniejszy ze wszystkich żyjących osób, oczywiście
poza Wilburem Mercerem... Ale Mercer, uznał po namyśle, nie jest istotą ludzką, naj-
wyrazniej stanowi archetyp osobowości z gwiazd, narzucony naszej kulturze przez ja-
kiś kosmiczny wzorzec. W każdym razie słyszałem, że ludzie tak mówili na przykład
pan Sloat. A Hannibal Sloat powinien przecież wiedzieć.
Dziwne, że jest taka niekonsekwentna, kiedy mówi o swoim nazwisku, zastanawiał
się. Może potrzebuje pomocy. Czy ja potrafię jej w czymś pomóc? zapytał sam siebie.
Specjal, kurzy móżdżek, czy ja coś rozumiem? Nie mogę się ożenić, nie mogę wyemi-
grować i pył w końcu mnie zabije. Nie mam nic do zaoferowania.
Ubrał się, wyszedł z mieszkania i powędrował schodami do góry na dach, gdzie stał
zaparkowany jego zdezelowany, stary hover.
* * *
Godzinę pózniej, prowadząc już ciężarówkę przedsiębiorstwa, odebrał pierwsze
w tym dniu szwankujące zwierzę. Elektrycznego kota. Leżał z tyłu w plastykowej, py-
łoszczelnej klatce transportowej i dyszał nierówno. Można niemal pomyśleć, że jest
47
prawdziwy, zauważył Isidore, wracając do Szpitala Zwierząt Van Nessa niewielkie-
go przedsiębiorstwa o starannie wybranej, celowo mylącej nazwie, które ledwo wiązało
koniec z końcem w bezwzględnie współzawodniczącym ze sobą świecie usług remon-
towych pseudozwierząt.
Cierpiący kot jęknął.
Ojej, powiedział do siebie Isidore. Miauczy, jakby rzeczywiście zdychał. Może jego
obliczony na dziesięć lat akumulator ma zwarcie i wszystkie obwody przepalają się je-
den po drugim. Poważna awaria. Milt Borogrove, technik Szpitala Zwierząt Van Nessa,
będzie miał pełne ręce roboty. A ja nie podałem właścicielowi kosztorysu, pomyślał po-
nuro Isidore. Facet po prostu rzucił mi kota, mówiąc, że w nocy zaczął nawalać, a po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]