[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andrzej Słomka
Prezes Vox Polonus Chicago
PS Wszelkie formalności celne i podatkowe załatwimy w USA, a o
terminie odbioru pojazdu powiadomimy Pana osobno.
A.S.
ROZDZIAA DZIEWITNASTY
POLONUS-FANTASTA? " DZIEJE OPATW SULEJOWSKICH W DRUKU "
JAK PROFESOR ZAKPIA Z OPATA " O NIE, DROGA PANI " CUD-PAWEA "
URWISY I TAJEMNICA PRZEKLTNIKA " ZMORA OPATA BERNARDA
Gniotąc się w warszawskim tramwaju powtarzałem dla uspokojenia mojej znękanej
duszy i zmaltretowanego ciała słowa z listu pana Andrzeja Słomki z Chicago: ...by był
to właściwy pojazd dla właściwego Człowieka . Oczywiście byłem przekonany, \e
napisał je sympatyczny fantasta, ale czy\ nie mogę pocieszyć się choć fantazją superauta,
gdy pieniędzy nie starcza nawet na zakup skutera?
Nic to! Dzieje opatów sulejowskich powędrowały ju\ do drukarni! A ja zadzwoniłem
do komisarza Kolca podając mu uzyskane w Sulejowie dane z dowodu osobistego
Szczurka. A nu\ były prawdziwe?
Jednak złapałem się na tym, \e zamiast cieszyć się wiosną i sukcesami
wydawniczymi i kryminalistycznymi, odczuwałem jakiś niedosyt. Sprawiał to
nierozwiązany spór między osiemnastowiecznym opatem i jego najpierw przyjacielem, a
pózniej wrogiem, bogatym szlachcicem. Sięgał przez stulecia, zabijając mego przyjaciela!
A jednak Pronobis miał, jak sądził, skuteczną broń przeciw opatowi! Tylko nie
zdą\ył mi jej przekazać!
Co mogą znaczyć słowa niedokończonego listu: ...zakpiłem te\ z niemiłego mi
opata Bernarda ?
I tak oto biłem się z myślami , siedząc w wygodnym fotelu natanielowskiej
pracowni.
Mistrz raczył mnie antyczną poezją grecką w oryginale, a ja wpatrywałem się w
portret opata Bernarda, mimo woli poddając się rytmowi wyszukanych strof...
I mo\e to właśnie cudowna klarowność i jasność heksametrów jasnymi i klarownymi
uczyniła moje myśli:
Co zostało po opacie Bernardzie? Jego portret. Co miał pod ręką profesor, gdy
zapragnął zakpić z opata? Jego portret.
Wstałem i podszedłem do obrazu. Przyjrzałem mu się dokładnie, ale nic
podejrzanego nie dostrzegłem. Zdjąłem portret ze ściany.
Chyba nie zamierzasz mi go odebrać!? zaniepokoił się mistrz przerywając
recytację.
Nie odpowiedziałem, tylko odwróciłem obraz i, przykucnąwszy, starannie
obejrzałem spoinę deski, na której był wymalowany, i cię\kiej, ozdobionej ramy.
Drgnąłem.
Wyciągnąłem rękę i powolutku, chwytając paznokciami za krawędz wydobyłem ze
szpary wąziutki pasek papieru...
Pokrywały go drobniutkie litery pisma profesora.
Wstałem; podniósł się tak\e z fotela Nataniel.
Prawdy nic nie zdoła zabić ani unicestwić. Prawda jest jak zasypana studnia, w
której pod kamieniami i ziemią bije zródło. I zródło to kiedyś na pewno wytryśnie, gdy
odwalone zostaną kamienie odczytałem dr\ącym głosem.
Ni\ej profesor dopisał jeszcze drobniejszymi literkami:
Ist. frag. test. J. B.-B.
Istotny fragment testamentu Jędrzeja Baldaricha-Bałdrzycha... dopowiedziałem
patrząc radośnie na mistrza.
Ten wyrwał mi papier z ręki, chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Wreszcie oddał
mi go wracając na swój fotel:
Ee, jeszcze jedna złota myśl i to nie najciekawsza. Ale ze względu na autora
umieszczę ją w mym zbiorze aforyzmów!
śachnąłem się:
To nie jest aforyzm, ale wskazówka, gdzie szukać skarbu Jędrzeja!
Nataniel uśmiechnął się:
Jeśli tak, to mo\e powiesz mi, jakie miejsce wskazuje?
Potarłem czoło:
Jeszcze nie wiem. Ale będę wiedział!
Mistrz z uznaniem pokiwał głową:
Cieszy mnie twoja zajadłość, Tomaszu! Mo\e jednak, zanim wyruszymy pod twoim
kierownictwem tam, gdzie wiodą nas Pronobis i Baldarich-Bałdrzych, wyjdziemy do
ogrodu, posiedzieć na tak miłej o zmierzchu ławeczce, bo tutaj nadymiliśmy jak w
parowozowni! A na odświe\enie umysłów nie ma to jak świe\e powietrze! Idziemy!...
Rozparliśmy się, jak zalecił mój nauczyciel, na wygodnej ławce pośród bzów i
wdychaliśmy w zatrute nikotyną płuca zapach zwieszających się nad naszymi głowami
białych i liliowych kiści mych ulubionych kwiatów.
Milczeliśmy.
A\, mo\e właśnie pod wpływem słodkowonnego zapachu przypomniałem sobie, jak
to biegłem w poszukiwaniu gałązki bzu przed spotkaniem z Czarną Milady...
O nie, droga pani! usłyszeliśmy nagły okrzyk w zaroślach czeremchy za
ogrodzeniem. Rozległ się trzask łamanych gałęzi i w alejce ukazał się wysoki brunet lat,
na oko, około dwudziestu kilku. W lewej ręce trzymał połyskującą metalem kuszę, prawą
natomiast obejmował mo\e niezbyt czule, ale za to mocno, Czarną Milady! Oboje byli w
dresach Adidasa, o czym świadczyły trzy prą\ki na rękawach i nogawkach. Poniewa\
mę\czyzna kierował się ze swą branką w naszą stronę, mistrz poderwał się z ławki i
pobiegł otworzyć furtkę, której zazwyczaj u\ywał do wymykania się na wyprawy, o
których nie chciał, by wiedział jego wierny kamerdyner.
Czarna Milady tymczasem zaprzestała oporu i w pozornej zgodzie ze swym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]