[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pózno...
- Daj spokój, Stefan... - położyłem mu rękę na ranieniu. - Nie gadaj
głupstw; na co jest za pózno? Zerwij wszystko, co łączy cię z tamtymi.
Odżyjesz, odnajdziesz siebie...
Pokręcił smutno głową.
- Nie. Już jest za pózno. Jestem podchorążym, złożyłem przysięgę.
Rozumiesz? %7łołnierz nie wybiera sobie miejsca i ja go już wybrać nie
mogę. Gdybym mógł... kto wie...
Sprawy związane z uniemożliwieniem penetracji batalionu przez
wrogie agentury zajmowały nam dużo czasu, były nużące i denerwujące.
W warszawskim gestapo pojawił się jakiś tajemniczy
SS-hauptsfurmfuhrer Spilker - przysłany podobno przez samego Kalten-
brunnera w celu zrobienia porządku z komunistami w krnąbrnym mieście
Warschau. Zaczęły się aresztowania.
W tym jakże groznym okresie nie mieliśmy jeszcze sprecyzowanego
zdania odnośnie roli, jaką odgrywał w batalionie Krzysztof , jak również
nie ruszyła z miejsca sprawa wykrycia zdrajcy, który wydał w ręce ge-
stapo grupę dowodzoną przez Zygmunta . Informacja wciąż jeszcze nie
była w stanie przekazać nam jakichś konkretnych danych o Krzyszto-
fie , jednakże musieli tam podzielać nasze podejrzenia co do jego osoby,
bo zgodnie z zaleceniem Bogdana , Krzysztof został wyłączany z
działania batalionu. Nie został on jednakże o tym powiadomiony, jedynie
Mirek przekazał go mnie na dodatkowy kontakt. Spotykałem się z nim
zachowując odpowiednią ostrożność.
Pewnego dnia miałem spotkać się z nim nu rogu ulic Kredytowej i
Marszałkowskiej. Przyszedłem trochę wcześniej i czekałem w bramie
obserwując ulicę. Nic podejrzanego nie dostrzegłem. Po chwili nadszedł
Krzysztof . Poczekałem, aż odwróci się do mnie tyłem, tak aby nie
widział, że wychodzę z bramy, po czym podszedłem do niego.
- Czołem, Krzysztof.
Obejrzał się i podał mi rękę.
- Cześć...
Poszliśmy razem ulicą Marszałkowską. Zwiadomość, że chłopiec
idący ze mną jest jednak prawdopodobnie agentem wroga, działała na
mnie deprymująco. Każdy przechodzeń mógł okazać się jego wspólni-
kiem. Z każdej mijanej przez nas bramy mogli wyskoczyć żandarmi.
Czułem znajomy ciężar visa i to jedynie dodawało mi otuchy.
W razie czego nie oddam się żywcem - myślałem, jednocześnie sta-
rajÄ…c siÄ™ bez wzbudzania podejrzeÅ„ wybadać »Krzysztofa«. - Nie oddam
się żywcem... - dłoń mimo woli zaciskała się na uchwycie pistoletu.
Na odcinku między Zwiętokrzyską a Złotą zupełnie niespodziewanie
zobaczyłem Stefana. Stefan dostrzegł mnie również, ale że nie byłem sam
- zgodnie z zasadami konspiracji przeszliśmy obok siebie, jakbyśmy się
nie znali.
Pozornie swobodnie rozmawiając z Krzysztofem doszliśmy do rogu
Alej. Nie dowiedziałem się od niego niczego, co mogłoby rzucić choćby
cień podejrzenia. Pożegnaliśmy się.
- Gdzie i kiedy spotkamy się? - zapytał.
Nie chciałem wyznaczać podpunktu. Niech dowie się o nim jak naj-
pózniej. Diabeł nie śpi.
- Ustalimy pózniej. Dowiesz się od Mirka.
Poczekałem, aż Krzysztof odejdzie, po czym wsiadłem w tramwaj.
Pojechałem do domu.
Czort wie, czy nasze podejrzenia są słuszne? - zastanawiałem się. -
»Krzysztof« zachowuje siÄ™ spokojnie, nie denerwuje siÄ™... Może to jakaÅ›
pomyłka? To jest bardzo prawdopodobne...
- Telefonował do ciebie Stefan - powiedziano mi w domu. - Ma jakąś
bardzo ważną i pilną sprawę. Prosił, żebyś zaraz do niego przyjechał.
Będzie czekał w domu.
- Co mu się tam stało? - mruczałem do siebie, szybko przełykając
podgrzaną zalewajkę. Schowałem pistolet i wziąłem ze schowka doku-
menty.
- A może lepiej wziąć pistolet ze sobą? - zawahałem się przez chwilę. -
Nie, do Stefana można mieć zaufanie.
Pojechałem na Sosnową. Od razu rzuciło mi się w oczy, że Stefan, tak
zawsze opanowany i spokojny, teraz był wyraznie zdenerwowany.
- SÅ‚uchaj, Edwin - zaczÄ…Å‚ zaraz po przywitaniu siÄ™. - Wybacz mi ten
alarm, ale sprawa jest naprawdę poważna.
- Słucham - odpowiedziałem, jeszcze bardziej zainteresowany tym
wstępem.
- Dotychczas nie mówiliśmy o służbowych sprawach organizacji, do
których należymy - zaczął Stefan - ale dzisiaj musimy - położył nacisk na
to słowo. - Musimy poruszyć ten temat. Odpowiedz mi na jedno pytanie,
dobrze?
- To zależy.
- Co zależy?
- Zależy, jakie to będzie pytanie.
Twarz Stefana poczerwieniała, wyprostował się.
- Podejrzewasz mnie? Podejrzewasz, że ja...
Zrobiło mi się przykro.
- Nie, nie chciałem cię urazić. Ale sam rozumiesz... Ty na moim
miejscu postępowałaś tak samo.
- Więc nie odpowiesz mi?
- Zależy, jakie to będzie pytanie - powtórzyłem.
- Aleś ty uparty... - westchnął Stefan. - No dobrze... Widziałem cię
dzisiaj na ulicy z pewnym... Z pewnym człowiekiem. Utrzymujesz z nim
stosunki służbowe, czy też prywatne
- Czy to ważne? - spojrzałem na Stefana.
Jego twarz wyrażała napięte oczekiwanie. Ważne - pomyślałem,
jeszcze zanim usłyszałem odpowiedz potwierdzającą. Mimo ogromu
zaufania, jakie miałom do Stefana, nie mogłem mu powiedzieć prawdy.
Sprawy personalne osłonięte były u nas najściślejszą tajemnicą.
- Prywatne - powiedziałem cicho.
- Nie masz do mnie zaufania...
Taki żal brzmiał w jego głosie, że zrobiło mi się podwójnie przykro.]
- Skłamałeś - mówił z wyrzutem - intuicyjnie wyczuwam, że skłama-
łeś. Jestem tego pewien, ale to nic: powiem ci i tak. Ten, z którym dzisiaj
szedłeś, jest oficerem wywiadu N S Z.
Wydało mi się, że się przesłyszałem, z wrażenia zaschło mi w ustach.
- Co ty mówisz?... - prawie wykrzyknąłem.
- Mówię prawdę. Jest oficerem wywiadu NSZ. Znam go. Wykładał
nam na podchorążówce temat; Struktura organizacyjna i taktyka dzia-
łania grup dywersyjnych Armii Ludowej . Pamiętasz naszą rozmowę na
kajaku? To jest jedno z potwierdzeń tego, co mi mówiłeś. Ja z tym nie
chcę mieć nic wspólnego. Jestem żołnierzem, a nie szpiclem. Dlatego cię
przed nim ostrzegam, choć wiem, że to wykorzystasz. Uważam to nawet
za swój obowiązek.
- Jesteś pewny, że to on?
- Tak jak tego, że dwa razy dwa równa się cztery. Mogę ci nawet podać
jego pseudonim: podporucznik Grozny .
- Podporucznik? Ależ on jest bardzo młody.
- Ma około dwudziestu czterech lat, ale wygląda rzeczywiście dużo
młodziej.
Wiadomość uzyskana od Stefana okazała się rzeczywiście bardzo
ważna, trzeba ją było natychmiast przekazać Konradowi . Podałem
Stefanowi rękę.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Eneszetowcy to sÄ… ostatnie dranie, zdolni do najgorszej
podłości. Uważajcie.
Pobiegłem do Konrada . Wysłuchał mojego opowiadania spokojnie,
ale ze zmarszczonymi brwiami.
- Ależ drań... - powiedział, gdy skończyłem. - Zawiadom Mirka, niech
umówi go na jutro, na południe. Pojedziesz z nim na kolejówkę. Rozu-
miesz? Mirek nie pojedzie, ma świeżą bliznę na brzuchu, w teren nie
można go jeszcze brać. Wezmiesz Tadka i któregoś ze sprytniejszych
podoficerów drugiej kompanii. Don Kichota, albo Sancha. Zorganizuj
wszystko jeszcze dzisiaj. Przesłuchaj go specjalnie na okoliczność
śmierci Zygmunta, no i czy nie mamy jeszcze więcej takich wtyczek jak
on. A poza tym: kontakty. Masz wolną rękę, jest rozkaz Ryszarda w tej
sprawie. Chłopców , odpowiednio przygotuj. I powiadom Bogdana.
- Jasne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]