[ Pobierz całość w formacie PDF ]
połoył dłoń na jej piersi.
Poczuł niemal fizyczny ból, kiedy przeszedł ją dreszcz. Pieścił ją
niespiesznie, czując, jak pod jego palcami twardnieje brodawka.
Pragniesz mnie, mignonne.
-
Nie - stłumiony okrzyk desperacji. Nie chciała go pragnąć; to wiedziała na
-
pewno. Wszystko inne łącznie z tym, co między nimi zaszło i czego on być
moe spodziewał się po niej - było zagadką, której ani trochę nie rozumiała.
Palce nadal jej dotykały. Nie była w stanie myśleć jasno, odsunęła się więc
gwałtownie. Puścił ją, ale przez moment widziała u niego zderzenie poądania i
rozsądku. Rozsądek tym razem zwycięył, ciekawe, jak będzie następnym
razem.
Dangereux. Niebezpieczny, jak mówiła Marjorie.
Nie. - Tym razem zabrzmiało to bardziej zdecydowanie. - Nic dobrego z tego
-
nie wyniknie.
Mylisz się, mignonne, byłoby nam bardzo dobrze.
-
Udawanie nie miało sensu, zgrywanie niewinnej tym bardziej. Podniosła
głowę, zmierzyła go upartym spojrzeniem i ju miała zrobić krok w tył, kiedy
palce ponownie zacisnęły się na jej talii.
Nie. Nie uciekniesz ode mnie. Musimy porozmawiać, tylko ty i ja. Zanim
-
posuniemy się dalej, musisz wiedzieć, e jest coś, czego od ciebie chcę.
Patrząc mu prosto w oczy, Helena nabrała przekonania, e nie musi tego
słyszeć. - yle odczytałeś moje intencje, Wasza Wysokość.
Sebastianie.
-
Niech będzie, Sebastianie. yle mnie zrozumiałeś. Jeśli sądzisz, e...
-
Zasłona poruszyła się, szeleszcząc głośno. Oboje spojrzeli, a Sebastian zabrał
rękę. Zza zasłony wyłonił się Werę, uśmiechając się szeroko.
Tu jesteś, moja droga. Czas na nasz taniec. Słyszeli muzykę dobiegającą zza
-
jego pleców, a jedno spojrzenie w otwartą twarz wystarczyło, e z pewnością
nie spodziewał się niczego nieprzyzwoitego. Helena minęła Sebastiana i
ruszyła w stronę Were'a. - Oczywiście, milordzie. Wybacz, e musiałeś
czekać. - Podała mu ramię, rzucając Sebastianowi ostatnie spojrzenie. -
egnam, Wasza Wysokość. - Dygnęła i pozwoliła się poprowadzić.
Werę uśmiechnął się ponad jej głową. Sebastian odwzajemnił uśmiech, choć
przyszło mu to z trudem. On i Helena nie byli poza salą balową wystarczająco
długo, by gospodyni mogła zacząć spekulować, a Werę wypełnił lukę.
Zasłona opadła z powrotem, a Sebastian patrzył za odchodzącymi.
Zmarszczył czoło.
Opierała się, i to bardziej, ni się spodziewał. Nie bardzo rozumiał dlaczego, i
bardzo mu się to nie podobało. Co więcej, wcią udawało jej się schodzić mu Z
drogi.
Towarzystwo przywykło widzieć ich razem, a teraz coraz częściej spędzali
czas osobno. To akurat nie było częścią jego planu.
Sebastian siedział w powozie tu na skraju parku i obserwował, jak jego
przyszła ona udziela się towarzysko. Stała się bardziej pewna siebie, bardziej
swobodna. Dyrygowała zgromadzonymi wokół dentelmenami, nagradzając
szczęśliwców uśmiechem i spojrzeniem cudownych oczu.
Musiał się uśmiechnąć widząc, jak pociąga za niewidzialne sznurki,
zmuszając kawalerów, by wytęyli wszystkie siły i ją zabawiali. Była to umie-
jętność, którą zauwaał i doceniał.
Ale teraz zobaczył ju wystarczająco duo.
Podniósł laskę i zastukał w drzwi. Otworzył je lokaj, który wyciągnął
schodki, a Sebastian zszedł na dół. Nie był to jego własny powóz; był całkiem
czarny i nie miał adnych oznaczeń herbowych. Równie stangret i łokaj nie
mieli na sobie ksiąęcych liberii.
Co tłumaczyło fakt, e mógł bezkarnie przypatrywać się Helenie, a ona przed
nim nie uciekała?
Zobaczyła go teraz, ale było ju za pózno, by mogła się dyskretnie oddalić.
Konwenanse stały tym razem po jego stronie. Była zbyt dumna, by publicznie
robić scenę.
Uśmiechnęła się tylko i podała mu dłoń. Dygnęła, a on ukłonił się nisko, a
potem podniósł jej dłoń i musnął ustami.
Przez moment w jej oczach pojawiła się złość. Przykryła ją uśmiechem, ale
on to wyczuł. Pochyliła głowę, mówiąc szybko: - Dzień dobry, Wasza Wyso-
kość. Przyjechałeś, by zaczerpnąć nieco świeego powietrza?
Nie, droga hrabino. Przyjechałem wyłącznie po to, by nacieszyć się twoim
-
towarzystwem.
Doprawdy? - Czekała, a puści jej dłoń. Nauczona ostatnimi
-
doświadczeniami, nie miała zamiaru się wyrywać.
Rozejrzał się, lustrując zgromadzony wianuszek męczyzn. Wszyscy byli od
niego młodsi i duo mniej wpływowi. - Doprawdy. - Spojrzał na Helenę i
spotkał jej wzrok. - Panowie wybaczą nam na chwilę, moja droga. Chciałbym
pospacerować nad rzeką w twoim uroczym towarzystwie.
Zobaczył, e jej pierś podnosi się gwałtownie -z zaskoczenia i złości. Było jej
z tym nawet do twarzy. Rozejrzał się jeszcze raz, kiwając głową. Był pewien, e
aden z kawalerów nie ośmieli się mu przeciwstawić.
Nagle zobaczył madame Thierry. Stała razem z nimi, ale a do teraz ktoś ją
zasłaniał. Ku jego zdumieniu uśmiechnęła się i zwróciła do Heleny. - Rzeczy-
wiście, ma petite, zbyt długo stoimy w tym przeciągu. Spacer dobrze ci zrobi, a
ksiąę z pewnością odprowadzi cię do powozu. Poczekam tam na ciebie.
Sebastian nie miał pojęcia, które z nich - on czy Helena - było w tym
momencie bardziej zaskoczone. Spojrzał w jej stronę, ale jej twarz przybrała
maskę, skrywając prawdziwe uczucia. Ale gdy tylko poegnała się z kawalerami
i odeszła z nim w stronę wody, ślicznie wykrojone usta przybrały ponury wyraz.
Uśmiechnij się, mignonne, chyba e chcesz, by rozeszły się plotki, e się
-
pokłóciliśmy.
Ale to prawda. Nie podoba mi się twoje zachowanie.
-
Przykro mi. Co mogę zrobić, by na twojej twarzy znów pojawi! się uśmiech?
-
Przestań za mną łazić.
-
Z przyjemnością, mignonne. Sam muszę przyznać, e coraz bardziej mnie to
-
męczy.
Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Chcesz powiedzieć, e przestaniesz...? -
gestykulowała.
Przestanę cię uwodzić? - Sebastian spojrzał jej prosto w oczy. - Owszem. -
-
Uśmiechnął się. - Jak tylko będziesz moja.
Z ust wyrwało jej się francuskie przekleństwo.
Nigdy, Wasza Wysokość.
-
Mignonne, tyle razy ju o tym mówiliśmy. Pewnego dnia, i nie ulega to
-
wątpliwości, będziesz moja. Gdybyś była ze sobą szczera, przyznałabyś mi
rację.
W oczach Heleny pojawił się ogień. Zagryzła wargi, rzuciła mu wściekłe
spojrzenie i wbiła wzrok w ziemię.
Gdyby była w zamkniętym pomieszczeniu, a pod ręką miała wazon, ciekawe,
czyby w niego rzuciła. Sebastian zastanawiał się nad tym przez chwilę, a potem
zaczął dziwić się samemu sobie. Nigdy dotąd nie tolerował wybuchów gniewu u
swoich wybranek, ale z Heleną było inaczej. Temperament stanowił jej
nieodłączną część, oznaczał ar, pasję, którym trudno się było oprzeć. Pociągało
go to; chciał prowokować len ogień, a potem przemienić go w namiętność.
Zdawał sobie sprawę, e opanowanie, z jakim reagował na jej wybuchy,
doprowadza ją do jeszcze większej irytacji.
Nikogo tu nie ma. Czy to właściwe, ebyśmy spacerowali tu sami?
-
Zcieki wzdłu obu brzegów rzeki Serpentine były niemal całkiem
opuszczone.
Zblia się koniec roku. Wszyscy są zajęci przygotowaniami. No i pogoda nie
-
sprzyja.
Było szaro, pochmurno, a w powietrzu czuć było lodowate podmuchy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]