[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mówimy od tak dawna? Czy nie powinniśmy już przekształcić części Grastensholm na dom i
szkołę dla nieszczęśliwych dzieci?
- Dobrze, babciu, zrobimy, jak mówisz - zgodził się Mattias z zapałem. - Przecież wszyscy
troje pracujemy dla tej samej sprawy.
Kaleb nie podzielał ich wielkiej wiary w powodzenie tego projektu. Głos jego brzmiał
twardo i sucho, gdy odpowiadał:
- To się na nic nie zda. Wyjdą stąd i wrócą do swojej nędzy i upodlenia.
- Teraz naprawdę kraczesz, Kaleb - zaoponowała Liv. - Powinniśmy przynajmniej
spróbować! Jeśli jesteś innego zdania, to znaczy, że powinniśmy Eli po prostu wyrzucić?
- Nie, oczywiście, że nie! A przy okazji, ile ona ma lat?
Liv próbowała sobie przypomnieć.
- Urodziła się w tym samym roku, co... poczekaj... Tak, ma chyba siedem lat.
- Siedem lat? - Mattias był wstrząśnięty. - Możemy się tylko domyślać, jak ją ta baba z
Nygard traktowała.
Kaleb zastanawiał się.
- Pani baronowa myśli o założeniu tutaj domu, czy tak?
- Od dawna miałam taki zamiar.
- A dla ilu dzieci...?
- Nie może być ich zbyt dużo, bo wtedy to by nie był dla nich prawdziwy dom. Na początek
mogłabym oddać dwa mniejsze pokoje. Jeden dla chłopców i jeden dla dziewcząt. W każdym
pokoju dwa łóżka. A zatem czworo. Zaczniemy z czwórką i zobaczymy, jak to będzie. Myślę, że
nie można rzucać się od razu na zbyt wiele.
Kaleb trochę szorstko, jakby chciał nabrać dystansu do własnej propozycji, a może
zagłuszyć swoje krwawiące serce, powiedział:
- Znam dwóch chłopców, którym chętnie bym pomógł. Jeden z nich pracuje u handlarza
węgla. Haruje ciężej niż niejeden dorosły mężczyzna, niedługo pęknie mu kręgosłup pod
ładunkami, które nosi. Powinniście zobaczyć tego wyrostka, jak się zatacza na ulicy niosąc worek z
węglem większy niż on sam. Wyciągnąłem go stamtąd, ale on po prostu nie miał dokąd pójść i gdy
tylko ja odszedłem, natychmiast znowu wpadł w łapy handlarza. Liczy sobie jakieś dziesięć lat, jest
zdolny, ale tak udręczony, że umie tylko słuchać. Nie ma żadnych krewnych, nikogo, kto by mu
pomógł.
- Wezmiemy go do nas - powiedział Mattias. - A ten drugi?
- On jest głuchy i rodzina wykorzystuje go jako zródło zarobków. Przez cały rok żebrze na
ulicach Christianii, na piersiach nosi tabliczkę z napisem: Głuchoniemy . Jeśli wraca do domu bez
pieniędzy, dostaje lanie. Biją go tak, że ma siniak na siniaku, a teraz, w zimie, marznie okropnie.
Dałem mu kiedyś rękawice, ale następnego dnia znowu miał ręce purpurowo sine. Rodzice
sprzedali rękawice, a poza tym wyglądał w nich nie dość nędznie.
- Zabierz go do nas - powiedziała Liv.
Kaleb z Mattiasem pojechali do Christianii i przywiezli obu chłopców. Nie było to łatwe.
Handlarz węgla podniósł krzyk, a sam chłopiec był śmiertelnie przerażony i nie wiedział co robić.
Przechodził raz na jedną, raz na drugą stronę, w zależności od tego, kto mówił ostatni. W
końcu uśmiech Mattiasa, jego tytuły lekarza i barona przeważyły nad handlarzem. (A także mała
sakiewka, wsunięta mu cichaczem do kieszeni.)
Rodzice głuchego chłopca narobili wrzasku, że Kaleb i Mattias chcą uprowadzić ich
ukochanego syna. Co należało rozumieć: najlepsze zródło ich dochodu. Posterunkowego jednak nie
wzywali, co to, to nie, posterunkowego unikali jak ognia. Dzieci mieli jednak trzynaścioro, a poza
tym Mattias obiecał im pewną sumę za chłopca, nie opierali się więc przesadnie.
W drodze do domu Mattias powiedział:
- To straszne, że rodzice żądają pieniędzy od kogoś, kto chce pomóc ich dziecku!
- Nie mam już żadnych złudzeń, jeśli chodzi o ludzi - odparł Kaleb.
Usadowili obu chłopców na saniach, a ci przyglądali się sobie nawzajem badawczo. Byli
mniej więcej w tym samym wieku. Mały żebrak wyglądał na strasznie zabiedzonego, o
węglarczyku niewiele dało się powiedzieć, bo był cały czarny.
- Jak ci na imię? - zapytał kolegę.
- Nikodemus - odparł żebrak.
- Co? - krzyknęli Kaleb i Mattias jednocześnie. - Ty mówisz? I słyszysz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]