[ Pobierz całość w formacie PDF ]
korumpuje uczciwego funkcjonariusza?
- Nic nie osiągniemy, jeśli będziemy się wściekać.
- Będę się wściekać!
- Proszę, nie. Przynajmniej dopóki nie dowiemy się, o co naprawdę im chodzi.
- No dobrze - westchnął cię\ko. - Ale robię to tylko dla ciebie, Rose. Pamiętaj.
- Pójdę pierwsza. Mamo! - Rose wyszła na podjazd. - O, jest i pani O Malley! Jak
miło was widzieć! Ach, Tim! świetnie, \e jesteś! Co cię sprowadza?
- Pomyślałem, \e odstawię te panie do celu ich podró\y. Teraz zza pleców Rose
wystąpił Daniel.
- Rzeczywiście potraktowałeś je po królewsku: światła, syrena... Typowa eskorta tak
nie wygląda, Tim.
- No... - Tim spiekł raka. - Tak szczerze, to chciałem je zatrzymać, ale chyba nie
bardzo miały na to ochotę.
- Mamo - Daniel zwrócił się do matki ze zdumieniem. - Usiłowałaś uciec przed
wozem policyjnym?
- Nie tylko usiłowałam. Zrobiłam to! - W oczach Maureen zapalił się szatański ognik.
- Patrick zawsze uwielbiał ten pojazd. Teraz mu się nie dziwię. Ale nie przejmuj się,
synku. Wszystko ju\ wyjaśniłam. Widzisz, gdyby nie twój ojciec, posterunkowego
Tima nie byłoby na świecie,
Bridget trzepnęła ją po ręce.
- Na miłość boską, Maureen! To brzmi tak, jakby Patrick kręcił się koło jego matki.
- Mój Patrick? Nigdy w \yciu! Jeśli nie wiecie, to powiem wam, kochani, \e mój
Patrick, świeć Panie nad jego duszą, otrzymał kulę przeznaczoną dla ojca Tima. Ot, i
cała historia. Opowiedziałam ją posterunkowemu, a on oczywiście odmówił
wypisania mandatu wdowie po Patricku O Malleyu.
- A jakie to przywileje przysługują potomkowi Patricka O Malley'a, panie
posterunkowy? - zapytał Daniel. - Mnie wypisałeś mandat.
- To prawda. Ale wtedy nie znałem jeszcze tej historii. Słyszałem, \e ktoś kiedyś
ocalił \ycie mojemu tacie, ale nie wiedziałem kto. Teraz wiem.
- Więc jak będzie z moim mandatem? - spytał Daniel.
- Przykro mi, stary, ju\ się rozliczyłem. Jeśli chcesz pójść do wydziału komunikacji,
mo\e coś uda się załatwić...
- Mniejsza z tym. - Daniel machnął ręką. - Moje pieniądze przydadzą się naszemu
państwu.
- No właśnie. Pani O Malley powiedziała, \e zatroszczysz się o naprawę szkód.
- Chodzi ci o mój samochód? - Daniel udał, \e nie rozumie aluzji.
- Nie, skąd. Jest na przykład taka tablica powitalna przy wjezdzie do miasta, a
właściwie była, bo teraz to tylko kupa drewna na podpałkę. Albo parę tych donic,
które stoją na chodniku przy Main Street...
- Jechała po chodniku?
- Bridget mnie zdekoncentrowała - pospieszyła z wyjaśnieniami Maureen. - Darła się
jak wiedzma.
- Bo jechałaś prosto na ten pomnik!
- Ja zapłacę za tę tablicę - zaoferowała się Rose.
- Nie, nie zrobisz tego. - Daniel spojrzał na nią dziewczynę ostrzegawczo. - To moja
matka i moje rachunki do wyrównania.
- Ale to spory wydatek. Powinieneś dać sobie spokój z tym twoim...
- A ja myślę, \e to ty powinnaś dać sobie z tym spokój - powiedział spokojnie, lecz
Rose wyczuła, co kryje się pod tym na pozór spokojnym stwierdzeniem, i uznała, \e
pora się wycofać. To był czuły punkt, a teraz, jak jeszcze nigdy do tej pory, musieli
trzymać się razem. - Okay. Oszacuj koszty - Daniel zwrócił się do Tima. - Niedługo
się z tobą skontaktuję.
- Zwietnie. No to na razie. - Tim zasalutował i odjechał.
- Mamo! Co ty sobie wyobra\asz? - Daniel doskoczył do matki, gdy zostali w
czwórkę. - Mogłaś zginąć!
- Obie o mało nie zginęłyśmy! - wtrąciła Bridget. Odpowiedz Maureen zaskoczyła
wszystkich, łącznie z nią samą.
- Mój wnuk nie będzie bękartem! - oznajmiła i dumnie zadarła głowę. - Dopóki \yję,
do tego nie dopuszczę!
śołądek Rose ścisnął się ze strachu. Spojrzała na matkę i miała ju\ pewność: Bridget
ją wydała.
- Jaki wnuk? Jakim bękartem? O czym ty, na Boga, mówisz?
- Oj, synku, synku... - Pani O Malley spojrzała na niego karcąco. - Nie mogłam
uwierzyć, \e zgodziłeś się wziąć udział w takim grzesznym przedsięwzięciu. Danielu
Patricku O Malley, to skandal, \e mogłeś w ogóle o tym pomyśleć. Kiedy jednak
stwierdziłam, \e okłamałeś mnie co do tego weekendu, nie mogę być ju\ niczego
pewna. Ta bezwstydna kobieta mogła cię do tego namówić. - Wycelowała palec w
Rose.
Bridget złapała Maureen za ramię.
- Nie nazywaj mojej córki bezwstydną kobietą"! To ty jesteś bezwstydna, uganiając
się jak rajfurka za \oną dla swego synalka!
- Zaraz, zaraz... - Daniel usiłował się wtrącić, - Mo\e powiecie wreszcie, o co, do
cholery, tu chodzi?
Jednak Maureen nie zwracała uwagi na jego wyrazne zmieszanie.
- Myślałam, \e to porządna irlandzka dziewczyna - zaczęła biadolić,
- Jest porządna!
- Porządna? To zwykła... - nie dokończyła, bowiem w tym samym momencie Bridget
wymierzyła jej policzek.
- Mamo! - Rose rzuciła się z przera\eniem ku swojej rodzicielce.
- Puść mnie! Zaraz jej...
- Prędzej ja tobie! Masz ochotę na rozróbę? - Maureen zamierzyła się na rywalkę.
Na szczęście w ostatniej chwili chwycił ją Daniel, a Rose przytrzymała Bridget.
- Więc zgodziłeś się dać jej to dziecko, nie biorąc ślubu?
- Maureen dyszała cię\ko. - Synu... - jęknęła boleśnie.
- Posłuchaj, mamo, tego ju\ za wiele. - Daniel zrobił surową minę. - Nie wiem, o
czym mówisz, ale...
- Co, nie wyjawiła ci swojego planu? Nie szkodzi, Bridget była tak dobra, \e o
wszystkim mnie poinformowała. Rose nie chce mę\a, ale chce mieć dziecko,
rozumiesz? Zostałeś wybrany na ojca, a raczej na byka rozpłodowego!
- Nie wierzę. Ona nie mogłaby wymyśleć czegoś takiego. Rose usłyszała te słowa i
poczuła się tak, jakby pękło jej serce.
- To sam ją spytaj - podpowiedziała Maureen. Daniel uwolnił matkę, zmieszany
spojrzał na Rose.
- Wiem, \e jej się wszystko pomieszało, ale...
- Nie wszystko - odezwała się Rose cichym głosem. Spojrzała na niego błagalnie,
jakby prosiła o wyrozumiałość. - Od pewnego czasu szukam mę\czyzny, który
mógłby zostać ojcem mojego dziecka. Nie chciałam za niego wychodzić. Ani za
nikogo innego. Nie myślałam o banku i anonimowym dawcy, bo pragnęłam... bo
szukałam kogoś... kto mógłby...
- Odwaga opuściła ją nagle, Rose odwróciła wzrok.
- Kto mógłby co? - w głosie Daniela znać było napięcie.
- Kto zgodziłby się dać \ycie mojemu dziecku bez dalszych zobowiązań.
Daniel wyglądał tak, jakby dowiedział się, \e za pięć minut nastąpi koniec świata i
rozpocznie się sąd ostateczny.
- I uznałaś, \e właśnie ja na to pójdę?
- Ja... zanim naprawdę cię poznałam... sądziłam... Ale od chwili kiedy zrozumiałam,
jakim jesteś człowiekiem... Daniel, ten weekend sprawił, \e przemyślałam wszystko
od nowa! Teraz nic takiego nie przyszłoby mi ju\ do głowy. Przenigdy! To był
kretyński pomysł! Wstydzę się go!
- Tak? A kiedy zmieniłaś zdanie? - spytał cicho. - Bądz dokładna. I szczera.
- W pewnej chwili... wczoraj... w pewnej chwili.
- Zanim wykąpaliśmy St. Paddy'ego? Czy pózniej?
- Pózniej. - Spuściła głowę.
- Rozumiem. Jakie to wygodne. Zmieniłaś zdanie, jak ju\ dostałaś to, czego chciałaś.
Tylko tyle dla ciebie znaczyłem, prawda?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]