[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie widać ani specjalnego ruchu, ani żadnego zamieszania.
Uderzył nogą w nogawkę spodni, żeby otrzepać śnieg, ale ta  przedtem zamoczona, teraz
zamarznięta  pękła z cichym trzaskiem.
 Nie wytrzymam tu dłużej  powiedział schrypniętym głosem.  Jeszcze godzina na tym
mrozie, a dostanę zapalenia płuc.
 Co według ciebie powinniśmy zrobić?  ręka Fletchera przecierająca zamek automatu
zamarła.
 Nie wiem, ale nie możemy zostać w tym lesie.
 Co proponujesz?
 Chodzmy do gospody.
Fletcher położył broń na kolanach i zaczął rozgrzewać skostniałe dłonie.
 Jeśli uważasz, że wszyscy strażnicy to durnie&
 Nie, do cholery  Richards podniósł kołnierz kurtki.  Ale skąd mamy pewność, że na nas
czekają?
 Musieliby zgłupieć, żeby nie obstawić gospody.
 Skąd wiedzą, że jesteśmy w to wszystko zamieszani?
Fletcher wzniósł oczy ku niebu.
 Słuchaj, czy ty naprawdę uważasz, że całe to śledzenie nas na każdym kroku, pułapka w
podziemiach są dziełem przypadku?
 No więc dobrze. W takim razie uciekajmy wprost do bazy.
Fletcher potrząsnął głową.
 Sam mówiłeś o mrozie. Już zapomniałeś?
 W drodze nie musi być zimno. Podczas ruchu&
 Potrafisz iść przez kilka dni bez odpoczynku?
 W nocy rozpalimy ognisko.
 A jedzenie? Zdechniemy z głodu.
 Może coś upolujemy.
 Może& a jeśli nie? Zresztą, z czego? Słyszałeś o polowaniu z pistoletem maszynowym?
 Mam karabin.
Fletcher machnął lekceważąco ręką.
 Mniejsza z tym. Ciekawi mnie jednak, jak chcesz trafić do bazy?
 Co?
 Przecież nie mamy przy sobie mapy. Nie mamy przewodnika. Zapamiętałeś chociaż
drogę, jaką przyszliśmy?
 Trochę&
 Tymczasem jednak spadł śnieg i dużo się zmieniło. Część drogi przebyliśmy łodzią, teraz
będziemy musieli iść pieszo. Poza tym przy tych chmurach będziemy mieli trudności z
określeniem stron świata.
Tłuścioch potarł brodę. Jego nieogolone policzki zapadły gdzieś w głąb.
 Powinniśmy jednak spróbować  powiedział niepewnie.
 Zapomniałeś o czymś.
 Tak?
 Pogoń. Nie ma podstaw, by przypuszczać, że puszczą nas tak sobie.  Fletcher oparł się o
oszroniony pień.  A oni doskonale znają teren. Zresztą założę się, że strażnicy mają psy.
 Podobno zwierzęta tracą węch w zimie.
 Nie wiem. Ale na pewno na śniegu zostają wyrazne ślady. Nie uciekniemy daleko.
Tłuścioch, osłaniając zapałkę złożonymi dłońmi, zapalił papierosa.
 Może Landau wpadnie na to, żeby nas szukać. Jeśli nie zgłosimy się przez radio w
określonym terminie&
Fletcher przerwał mu ruchem ręki.
 Na pewno zacznie. Tylko kiedy? Dokładne terminy łączności mieliśmy określone na
pierwsze kilka dni. Teraz możemy porozumiewać się z dwu-, trzydobową tolerancją. Ostatni
raz robiliśmy to wczoraj.
 Zostały więc maksimum trzy dni.
 Zbyt optymistycznie. Landau zajęty jest przeprowadzką i organizacją bazy. Powiedzmy,
że zaczną szukać za cztery, pięć dni. Wystarczy, żeby szlag nas trafił.
 Co w takiej sytuacji robić?
 Nie wiem.
Tłuścioch zaciągnął się głęboko.
 W takim razie chodzmy do gospody. Spróbujemy nadać komunikat.
 A jeśli jednak jest obstawiona?
 Przebijemy się i pod ogniem nadamy wezwanie o pomoc. Potem się poddamy. Nie zdążą
nam nic zrobić do przyjścia odsieczy.
 Taaak&  Fletcher uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie.  Skąd masz pewność, że
radiostacja jest jeszcze w moim pokoju?
Richards uderzył pięścią w kolano.
 Potrafisz tylko zbijać moje propozycje? A twoje własne?
 Właśnie nad nimi myślę.
 I co?
Fletcher wzruszył ramionami.
 Możemy zaszyć się gdzieś, a w nocy ułożyć napis MAYDAY z płonącej magnezji. Satelity
powinny to zauważyć. Nie mamy jednak pewności, czy tym zapitym leniom na pokładzie chce
się cokolwiek obserwować.
 To wszystko?
 Nie. Możemy podpalić ten interes wskazał kciukiem najbliższą budowlę.
 Ten budynek?
 Nie, wszystkie. Po pierwsze, taki pożar zwróci uwagę naszych, a po drugie, w powstałym
zamieszaniu nikt nie będzie nas łapał.
 Jest jednak jeden minus. Nie wiadomo, czy w tym śniegu wszystko się zajmie&
 Chyba nie mówisz poważnie.
Fletcher odchylił głowę i przez chwilę masował kark.
 Nie mogę myśleć przy takim mrozie  podniósł pistolet maszynowy, zarzucając jego
pasek na szyję.  Chodzmy.
 Gdzie?
 Do gospody. To najgłupsze rozwiązanie, ale może do tutejszych zwyczajów należy
napojenie skazańców czymś gorącym przed rozpoczęciem tortur.
Podnieśli się i ruszyli w stronę pobliskich zabudowań, najpierw szybko, potem w miarę
wnikania w labirynt wąskich uliczek coraz wolniej. Brak przechodniów i panująca wokół cisza
sprawiały nieprzyjemne wrażenie. Fletcher, mimo zimna, rozpiął kurtkę.
 Cholera, brakuje tylko szeryfa, który wyjdzie nam naprzeciw.
 Szeryfa? Widzę, że z góry stawiasz się po stronie bezprawia.
 Gdzieś trzeba. Teraz uważaj  Fletcher, obrzucając wzrokiem wyludnioną okolicę,
podszedł do drzwi gospody.  Ja wejdę pierwszy. Jeśli usłyszysz strzały, rzuć granat. Jeśli nie,
idz kilka metrów za mną.
Gdzieś obok wiatr zrzucił z dachu połać śniegu. Z wnętrza nie dobiegał żaden dzwięk.
Fletcher pchnął drzwi i skulony przekroczył próg. Ciemna sala była pusta. Nawet miejsce za
szerokim kontuarem, zajmowane zwykle przez drzemiącego gospodarza, było opuszczone.
Fletcher, sunąc tuż przy ścianie, podszedł do schodów. Przez chwilę nasłuchiwał, potem
ostrożnie postawił nogę na pierwszym stopniu. Drgnął całym ciałem, kiedy skrzypnęła deska.
Szybkim ruchem zdjął czapkę i odrzucił z czoła mokre od potu włosy. Zrobił dalszych kilka
kroków i wyjrzał ponad poziom podłogi. Wąski korytarz był pusty. Dał znak Tłuściochowi i
zdjął z szyi pasek automatu. Starając się nie hałasować, podbiegł do swoich drzwi. Zaczekał, aż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl